czwartek, 25 kwietnia 2024r.
Home Wspomnienia Wspomnienia Tadeusza Krawczyka
Wspomnienia Tadeusza Krawczyka
Spis Tresci
Wspomnienia Tadeusza Krawczyka
Wspomnienie I
Wspomnienie II
Wspomnienie III
Wspomnienie IV
Wspomnienie V
Wspomnienie VI
Wspomnienie VII
Wspomnienie VIII
Wszystkie Strony

 

Szanowny Pan Józef Czubat
Prezes Towarzystwa Przyjaciół Kamienia


       Dzień Wszystkich Świętych. Kamień. Tutaj spędziłem dzieciństwo i lata młodzieńcze. Odwiedzam groby moich Rodziców, Brata, Krewnych, Znajomych. Jakże wiele mógłbym zadać Im dzisiaj pytań dotyczących zdarzeń, których byli świadkami lub uczestnikami, ale, niestety, już na nie odpowiedzą. To bardzo dobrze, że nasz rodak dr Andrzej Rurak napisał z tego okresu historię Kamienia, w oparciu o dokumentację zaistniałych wydarzeń. Wspomnienia przydają tym faktom barw i odcieni. Przybliżają je młodemu pokoleniu.
       Bohaterowie naszej "Małej Ojczyzny", marzący o innej Polsce niż PRL, torturowani w czasie brutalnych przesłuchań, szykanowani lub odsiadujący wieloletnie wyroki (a wiem, że w Kamieniu były takie przypadki), już nie żyją i niewiele o nich pozostało w pamięci. Może jednak warto ich przypomnieć. Ja takiej wiedzy źródłowej nie posiadam, ale żyją rodziny, które mogą przekazać wspomnienia o tych, co stracili zdrowie, a może i życie z przyczyn patriotycznych.
      Takim wspomnieniom Towarzystwo Przyjaciół Kamienia powinno patronować. Jest to wprawdzie apel spóźniony o co najmniej 20 lat, ale lepiej późno niż wcale. A może by tak pod patronatem Towarzystwa zorganizować dla młodzieży licealnej konkurs pod roboczym tytułem: "Poznaj historię swojej rodziny lub sąsiadów z okresu okupacji i PRL-u". Można by ciekawe wspomnienia publikować w lokalnej gazecie lub w Internecie na stronie Towarzystwa Przyjaciół Kamienia, zaś laureatów konkursu wyróżnić na dorocznym spotkaniu „Gwar-Kam”.
      Podzielę się moimi wspomnieniami, w tym także wspomnieniem udziału mojego Ojca w kampanii wrześniowej i dramatycznych przeżyć z tym związanych.

 



 

Wspomnienie I


Mój ojciec, Walenty Krawczyk, o ile dobrze pamiętam na podstawie jego opowiadań, w służbie poborowej był żołnierzem Pułku Artylerii stacjonującym w Przemyślu na Bakończycach. Po ogłoszeniu powszechnej mobilizacji w 1939 roku zgłosił się do ww. pułku. Po rozbrojeniu pułku i wzięciu żołnierzy do niewoli przez Armię Czerwoną (nie pamiętam, w jakich okolicznościach się to stało) jeńców prowadzono pieszo w głąb Związku Radzieckiego. W czasie postojów na nocleg obóz oświetlano ruchomymi światłami z reflektorów, aby uniemożliwić ucieczkę. Mimo to, w okolicach Lwowa ojciec z kolegą podjęli taką próbę, czołgając się na zewnątrz, w czasie, kiedy reflektor nie oświetlał krańców obozowiska. Ucieczka nie została zauważona.
Ojciec z kolegą nocami (ponieważ byli w polskich mundurach, to w dzień mogli zostać zatrzymani) pieszo dotarli do Lwowa. Tutaj Ojciec miał adres do znajomego kolegi. Pod tym adresem zastali tylko żonę, ponieważ, jak się okazało, kolega w ramach mobilizacji był również w wojsku. Kilka dni mieli kryjówkę, ale nie dłużej. W tym okresie Lwów był zajęty przez Armię Czerwoną, a nocami NKWD dokonywało rewizji. Mężczyzn bez dokumentów aresztowano i wywożono. Z tych powodów kobieta, w trosce o ich i własne bezpieczeństwo, dała im cywilne ubrania męża i poprosiła, aby opuścili jej mieszkanie. Pieszo ruszyli ze Lwowa do Przemyśla. W Przemyślu okazało się, że na Sanie jest granica, przez którą przepuszczają do Polski tylko kobiety i małżeństwa z dziećmi. W pewnym momencie ojciec, czekając w tłumie, zobaczył że do przejścia zbliża się kobieta z dwojgiem dzieci, w wózku i na rękach. Błyskawicznie podjął decyzję; wyskoczył z tłumu, wyrwał kobiecie z ręki wózek i pozorując, że są małżeństwem, razem z nią i dziećmi przekroczył granicę.
W tym czasie, jako czteroletni chłopiec, bardzo tęskniłem za ojcem i ciągle pytałem mamę, gdzie tato jest i kiedy wróci. Mama odpowiadała, abym wychodził za stodołę i wypatrywał, to może ze wschodu przyjdzie.
Pewnego popołudnia, jak zwykle wypatrywałem ojca i zobaczyłem w oddali jakiegoś człowieka idącego polem od wschodu. Pobiegłem naprzeciw i okazało się, że to rzeczywiście mój Ojciec. Po przekroczeniu granicy, pociągiem przyjechał do Łętowni i przez pola pieszo przyszedł do domu. Radość była nie do opisania. Tak szczęśliwie wrócił z niewoli radzieckiej.

 


Wspomnienie II


Rok 1942. Mieszkamy w starym domu składającym się z dwóch izb, mniejszej i większej. W dużej mieszka Babka Magdalena z braćmi ojca Ignacym i Władysławem. W mniejszej: moi Rodzice, ja z młodszym bratem Henrykiem, w kołysce nasza siostra Marysia. Ciasnota. Ja z bratem śpię w drewnianej kanapie, która w dzień służy jako ławka przy stole. Jest tak wąska, że nie możemy spać obok siebie, lecz głowami w przeciwne strony. W nocy piętami kopiemy się po zębach. Od wiosny do późnej jesieni śpię na strychu.
Środek nocy. Dobijanie do drzwi i głośne komendy w języku niemieckim. To łapanka. Wyprowadzają Władysława i Ignacego. Zostaną wywiezieni wraz z innymi na przymusowe roboty do Niemiec. Ojciec nie ma możliwości ucieczki, staje więc za szafą. W ciemności wchodzi do izby żołnierz niemiecki, sprawdza w łóżku i pod nim, świeci latarką elektryczną, ale nie zauważa ojca. Sprawdza niedokładnie, widocznie nie sądzi, aby w tym domu był jeszcze trzeci młody mężczyzna. Bracia ojca wrócą do Polski po kapitulacji Niemiec, w 1945 roku.

 


 

Wspomnienie III


Ostatni dzień okupacji. Od kilku dni trwa wzmożony ruch niemieckich samochodów wojskowych z kierunku Rzeszowa na Nisko. Ewakuuje się niemiecki sztab wojskowy stacjonujący w Górnie. Kamień sprawia wrażenie wioski wyludnionej. Ja z rodzeństwem i mamą siedzimy ukryci na strychu domu. Ojciec także z ukrycia pilnuje obejścia. Dzisiaj rano przeszło pieszo przez Kamień w kierunku Niska kilka oddziałów wojska. Przeszli ze zwieszonymi głowami, bez śpiewu, z piętnem porażki, ale nadal niebezpieczni. Zapamiętałem ostatni oddział, od którego odłączyło się dwóch żołnierzy niemieckich i starało się wejść do naszego domu. Drzwi były zaryglowane. Starali się je rozbić kolbami karabinów, a my w tym czasie truchleliśmy ze strachu na strychu. Drzwi były solidne, więc nie ustąpiły, Niemcy zrezygnowali i biegiem dołączyli do oddziału. Co chcieli zrobić, trudno zgadnąć
Po południu, od strony Nowego Kamienia wjechał na koniach oddział Armii Czerwonej. Była to grupa kilkunastu żołnierzy w podartych mundurach, a wyróżniali się jedynie czapkami z dużą czerwoną gwiazdą. Uzbrojeni w karabiny na sznurkach i jeden karabin maszynowy na kółkach. Przed takim wojskiem uciekał z Kamienia wielokrotnie liczniejszy i świetnie uzbrojony oddział armii niemieckiej.
Ludność kamieńska przyjęła wyswobodzicieli bardzo przyjaźnie – bimbrem i na życzenie kwaśnym mlekiem, ale ci jeszcze w tym samym dniu dali się poznać z najgorszej strony.
W pewnej chwili w oddali dał się słyszeć warkot samochodu nadjeżdżającego od strony Niska. Mógł to być tylko samochód niemiecki. Czerwonoarmiści szybko ustawili za zakrętem karabin maszynowy. Jak tylko samochód się ukazał, puścili w jego stronę serię z broni maszynowej. Samochód starał się zawrócić i uciec, ale nie dał rady. Była to karetka Czerwonego Krzyża z rannymi. Rannych nasi wyswobodziciele wyrzucili do rowu. Nie pamiętam, co zrobili z sanitariuszem i kierowcą. Mieszkańcy Kamienia byli oburzeni, ale dalszych losów rannych nie znam. Może ktoś pamięta to wydarzenie i dopisze dalszy ciąg.
Na drugi dzień we wczesnych godzinach popołudniowych nad Górno nadleciały samoloty niemieckie, bombardując opuszczone obiekty sztabu wojskowego i administracji. Kilku sąsiadów i ja z ojcem obserwowaliśmy bombardowanie ukryci wśród drzew za stodołą W. Ruraka (ojca dr A. Ruraka). Ponieważ nikt nie miał papierosów, to Ojciec i ja poszliśmy do pobliskiego sklepu, żeby je kupić. Wychodząc ze sklepu, zobaczyliśmy, że jeden z bombardujących Górno samolotów odłączył się i skierował w kierunku Kamienia. Widać było, jak zrzucił bombę w Kamieniu i słychać było serię strzałów. Widząc, że leci w naszym kierunku, przebiegliśmy na drugą stronę drogi i ukryliśmy się pod drzewem w sadzie Kopra, sąsiada Ruraka. Niemiec wystrzelił w naszą stronę serię z karabinu maszynowego. Poleciały tylko liście z drzewa. To chyba ten pilot trochę wcześniej zastrzelił w Kamieniu 22-letnią dziewczynę.

 


Wspomnienie IV


Pierwsze dni wolności. Najlepszym środkiem płatniczym na wsi w tym czasie był bimber. W Kamieniu "pędzono" go ze zboża. Wcześniej przygotowywano zaczyn, a po okresie fermentacji przy pomocy aparatury skonstruowanej na bazie parnika, dokonywano procesu destylacji. Aparatura ta wędrowała od domu do domu za odpowiednią opłatą dla właściciela, w postaci butelek bimbru. W trakcie destylacji przychodzili sąsiedzi na degustację, chwaląc że mocny i bez zapachu. Pozwalano degustować również starszym dzieciom. W pierwszych dniach, a może tygodniach, po ucieczce Niemców z Kamienia, w domach, po zakończeniu destylacji bimbru, urządzano tańce i picie do utraty przytomności. Mężczyźni słaniający się na nogach, dla fantazji wychodzili na zewnątrz domu i strzelali na wiwat. Była to forma odreagowania po latach okupacji. Okazało się, że po wyzwoleniu broń i amunicja była prawie w każdym domu. Afiszowano się jej posiadaniem, może jako formą odstraszania, przed rozbojem i kradzieżami, które zaczynały być plagą.

 


 

Wspomnienie V


W końcowym okresie okupacji i w pierwszych latach po wyzwoleniu mój dom rodzinny był dla sąsiadów politycznym klubem dyskusyjnym, a to dlatego, że moja mama Karolina biegle czytała, co w tych czasach na wsi nie było umiejętnością powszechną. Sąsiedzi przynosili podziemne gazety, mama czytała, a później dyskutowali, w przekonaniu, że ponowne wyzwolenie Polski przez Zachód jest kwestią niedalekiej przyszłości. Chyba to było przyczyną, że w czerwcu 1946 r. mama jako jedyna kobieta w tej części wioski nie została dopuszczona do głosowania w referendum 3 x tak i stała się obiektem żartów ze strony sąsiadów, że jest zagrożeniem dla władzy ludowej.



Wspomnienie VI


Niedługo po wyzwoleniu w Kamieniu miało miejsce pozorowane rozbrojenie Posterunku Milicji Obywatelskiej. Pamiętam, jak pewnego dnia, późnym wieczorem, pod nasz budynek gospodarczy zajechał wóz, z którego do komory w pośpiechu coś wyładowano. Była to broń i amunicja, które ukryto w pace. (Tak w Kamieniu nazywano pojemniki na zboże. To słówko dla prof. Ożoga). Kilka taśm amunicji powieszono od wewnętrznej strony drzwi, które otwierały się do środka komory. Za drzwiami pozostawiono też jeden karabin. Na drugi dzień we wsi mówiono, że w nocy był napad i została rozbrojona Milicja.
Utkwiło to mocno w mej pamięci dlatego, że kilka razy, jak tylko rodzice poszli do pracy w polu, brałem z komory karabin i naboje, wchodziłem do stodoły i przez dziurę w drzwiach urządzałem sobie strzelanie. Do czasu. Ojciec się zorientował i karabin z amunicją schował. Po pewnym czasie, już nie zauważyłem kiedy, broń została wywieziona. Nie wiem dokąd i przez kogo.
Może ktoś z mieszkańców Kamienia skomentuje to wydarzenie, o którym Ojciec zabronił mi rozmawiać, a ja nawet później, już jako dorosły, nie miałem odwagi zapytać Go o szczegóły. W czasach PRL-u o takich sprawach niebezpiecznie było wiedzieć, a tym bardziej rozmawiać.
Nie mam wiedzy źródłowej, ale myślę, że mieszkańcy Kamienia tuż po wyzwoleniu samorzutnie utworzyli Milicję w trosce o własne bezpieczeństwo przed bandami i złodziejami. Aby nie oddać broni (która w czasie okupacji była na wyposażeniu mieszkańców działających w podziemiu), upozorowano rozbrojenie posterunku, z nadzieją, że broń ta będzie jeszcze kiedyś przydatna w odzyskiwaniu pełnej suwerenności. Moje przypuszczenia, że przechowywana broń była z okresu konspiracji opieram na tym, że w karabinie, z którego strzelałem, lufa nie miała drewnianej okładziny. Trudno sobie wyobrazić, aby taka broń była na wyposażeniu MO.

 


 

Wspomnienie VII


Rok 1951 lub 52. Jestem uczniem Technikum Łączności w Krakowie. Wracam z domu do Krakowa ze studentem jednej z uczelni krakowskich, rodem z Podlesia. W czasie kilku godzin podróży student roztacza przede mną wizję Polski wolnej i suwerennej. Mówi, że o taką Polskę trzeba walczyć i że jest to zadanie dla młodzieży. Dostaję adres, pod który mam się zgłosić, aby przystąpić do konspiracyjnej organizacji. Wprawdzie jestem zupełnie zielony politycznie i nie mam w sobie ognia rewolucjonisty, ale zgłaszam się dwukrotnie pod wskazany adres i każdorazowo drzwi zastaję zamknięte. Więcej nie szukam kontaktu.
Do Technikum w Krakowie przeniosłem się ze Szkoły Ogólnokształcącej w Nisku. Bardzo szybko uległem urokowi wielkiego miasta. Często byłem głodny, ale nie odmawiałem sobie pójścia do teatru, kina lub filharmonii, gdzie w każdą środę odbywały się darmowe koncerty dla młodzieży szkolnej. Namiętnie grałem w szachy, a nawet reprezentowałem szkołę na spotkaniach w Gdańsku i Poznaniu. Z kolegami chodziłem na mecze piłkarskie. Oni kibicowali Wiśle, ja Cracovii.
W tym czasie w Krakowie została wykryta tajna organizacja młodzieżowa, działająca na uczelniach i szkołach. Wielu uczniów i studentów zostało aresztowanych i wyrzuconych ze szkół.
Dzisiaj po ponad pół wieku zastanawiam się, jak potoczyły się dalsze losy życiowe owego studenta. Czy doczekał tej prawdziwie niepodległej Polski, o jakiej wtedy marzył?

 


Wspomnienie VIII


Wiele lat temu, już nie pamiętam ile, może naście, może dziesiąt…
Cmentarz w Kamieniu. Święto Zmarłych. Coraz więcej przychodzi ludzi, których nie znam.
Wśród nich dostrzegam znajomą twarz mężczyzny w moim wieku, ale z nikim jej nie kojarzę. Słyszę pytanie: „Tadziu, nie poznajesz kolegi szkolnego, Jasia O.?” Bardzo mi przykro, że nie poznałem. Jestem zdumiony i ucieszony.
Z Jasiem O. chodziłem do Szkoły Podstawowej w Kamieniu. Był półsierotą. Miał macochę. Przychodził do szkoły głodny, zaniedbany w ubiorze, z nieodrobionym zadaniem domowym, bo do wieczora pasł krowy. Nie cieszył się sympatią nauczycieli i często niesprawiedliwie otrzymywał od nich kary cielesne.
Ucieszyło mnie to przypadkowe spotkanie, więc zapytałem: Co u Ciebie?
Oto skrótowa opowieść:
Po szkole podstawowej zgłosił się na ochotnika do „Służby Polsce”. Pracował w kopalni węgla kamiennego, uczęszczając jednocześnie do wieczorowej szkoły średniej. Po zdaniu matury został skierowany na studia w Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, którą ukończył broniąc pracę magisterską. Nadal pracował w kopalni pod ziemią jako sztygar. W tym czasie, kiedy go spotkałem, był już dyrektorem kopalni. Szczerze mu pogratulowałem sukcesu i awansu społecznego, jako temu, który zdaniem wielu dorosłych osób nadawał się tylko do pasienia krów.

Takie oto wydarzenia przypomniały mi się po ostatnich odwiedzinach grobów Bliskich, Przyjaciół i Znajomych, spoczywających na cmentarzu w rodzinnym Kamieniu. Uświadomiłem sobie, że coraz mniej jest wśród nas uczestników i świadków wydarzeń z czasów wojny i pierwszych lat po wyzwoleniu. Jako członek Towarzystwa Przyjaciół Kamienia (co traktuję jako zaszczyt), poczułem moralny obowiązek podzielić się tymi wspomnieniami na stronie internetowej Towarzystwa.

 

3-go listopada 2010 r. Serdecznie pozdrawiam
Tadeusz Krawczyk

 

Kto jest online


     Naszą witrynę przegląda teraz 49 gości 

Wsparcie działalności

 

Towarzystwo  Przyjaciół   Kamienia

 jest organizacją pożytku publicznego.

Można przekazać 1,5 % podatku

 W zeznaniu podatkowym należy wpisać:   KRS - 000 0037454

i deklarowaną kwotę podatku.

 

Wypełnij PIT on-line i przekaż 1.5% dla Towarzystwa Przyjaciół Kamienia

Copyright ? 2010 Towarzystwo Przyjaciół Kamienia. Design KrS, Valid XHTML, CSS