Wspomnienia Bolesława Szota Drukuj
sobota, 14 września 2019 13:01

     Nazywam się Bolesław Szot, urodziłem się 9 kwietnia 1930 w Kamieniu. Gdy wybuchła II wojna światowa miałem 9 lat. W tym czasie mieszkałem z rodzicami i rodzeństwem na terenie Kamienia, dokładnie w Kamieniu Prusinie, pod nr. domu 27, a obecnie jest to nr 177.

Bolesław Szot s. Anieli i Tomasza Szot


     Pierwsze moje wspomnienia dotyczące wojny związane są z ogłoszeniem powszechnej mobilizacji, dokładnie nie pamiętam daty, ale było to pod koniec sierpnia 1939 r. W dzień ten przebywałem wraz z przyrodnim bratem Wojciechem Szotem w Jacie. Pomagaliśmy sąsiadowi przy przewiezieniu domu, który tam kupił. Gdy wracaliśmy do Kamienia, to zauważyłem na drzewach wiszące duże kartki, przy których zaczęli gromadzić się ludzie. Wisiały tam już ogłoszenia o mobilizacji. Na tych ogłoszeniach znajdowały się listy z przydziałami. Każda z osób na liście miała przypisaną datę, kiedy ma się stawić do przydzielonej jednostki wojskowej. Już wtedy wszyscy wiedzieliśmy, że wybuchnie wojna.
     Zaraz na drugi dzień osoby, które miały przydziały mobilizacyjne, były gotowe do drogi. Jeden z sąsiadów, Chaber Władysław furmanką odwoził ich na stację do Łętowni. Przyszli oni do nas na podwórko i wszyscy się żegnali. Z tego co pamiętam, do wojska wtenczas odjeżdżali: Marcin Dudzik (ojciec pani Krystyny Sagan), Felek Dudzik, Andrzej Bednarz (brat mojej mamy Anieli Szot), Jan Chaber (od Skarbówki), Jan Grabiec (listowy), Wojciech Partyka (z wąsami) uciekł z Krakowa, Antoni Bajek (z placu dzisiaj rodziny Dudzików, koło Mieczysława Bajka, wyjechał do Francji, ożenił się później z siostrą pani Wandy Smusz z Prusiny). Do wojska też był powołany Stanisław Włoszczyna (z placu zamieszkałego dzisiaj przez rodzinę Chudzików, był stryjem dla pani Marii Chudzik).
     U nas w domu przydział do wojska otrzymał również mój przyrodni brat - Wojciech Szot, miał kartę powołania do Poznania na dzień 14 września, nie zdążył jednak pojechać, ponieważ już 12 września około godziny 900 na teren Kamienia wkroczyli Niemcy. Wojsko niemieckie nadeszło od strony Rzeszowa i kierowało się w kierunku Niska. Najpierw szły oddziały piechoty całą szerokością drogi, za nimi jechała kolumna samochodów. Zdarzenie, które z tamtego dnia utkwiło mi w pamięci, jest związane z moim ojcem - Tomaszem Szot. Podczas przemarszu wojsk staliśmy na podwórku przy płocie i obserwowaliśmy Niemców. Nagle przy nas zatrzymał się samochód i jeden z Niemców zawołał na mojego ojca, żeby podszedł. Ojciec znał język niemiecki dość dobrze, ponieważ jako chłopak wyjechał do pracy (na zarobek) do Niemiec. Pracował na kolei przez 5 lat. Gdy ojciec odezwał się do nich po niemiecku, byli bardzo zaskoczeni i rozkazali, aby przyniósł im mleka. Ojciec wysłał mnie po to mleko. W domu siedziała mama i strasznie płakała - była tak tym wszystkim przerażona. Nabrałem tego mleka i przyniosłem, ojciec podał go Niemcowi, ale ten cofnął garnek i kazał najpierw ojcu się napić, bał się, że mleko będzie zatrute. Potem ten Niemiec kazał mi się zbliżyć i ściągnął mi czapkę, do której nasypał pełno cukierków, a ojcu dał całą garść papierosów. Ojciec cieszył się, że będzie mógł zapalić prawdziwe niemieckie papierosy, a w domu okazało się, że to były polskie papierosy machorkowe.

 

     W Kamieniu przed wojną na Prusinie, z tego co ja pamiętam, było kilka rodzin żydowskich: Nuta, Icek, Dawid, Śmaja, Łachman, Berek. Koło kościoła było 3 rodziny, na Podlesiu 2 i w Górce 3 rodziny. Przed wojną zajmowali się przede wszystkim handlem lub uprawiali swoje gospodarstwa. Na początku wojny nie było żadnych represji, dopiero w roku 1941 - ale dokładnej daty nie pamiętam, któregoś dnia pojawiło się ogłoszenie w Kamieniu, że wszystkie rodziny żydowskie mają następnego dnia stawić się w Sokołowie Małopolskim. Mogli ze sobą zabrać to, co zmieści im się na furmankę. Najbardziej utkwiło mi w pamięci, jak przyszedł do mojego ojca Dawid. Był to Żyd, który nie miał dzieci i prowadził w Kamieniu duży sklep tekstylny. Mój ojciec przed wojną często jeździł z nim po towar do Rzeszowa. Przyszedł on do nas i chciał zostawić mojemu ojcu cały towar ze sklepu, który posiadał, ale mój ojciec bał się go wziąć. Dawid prosił ojca jeszcze, żeby go odwiózł do Sokołowa i ojciec się zgodził. Nazajutrz z rana zawiózł go do Sokołowa. Domy i dobytek, który po nich został, potem przejęli wysiedleńcy. Z tego co wiem, na początku getto dla Żydów utworzono w Sokołowie, a następnie przewieziono ich do Rzeszowa, ale nie potrafię powiedzieć, w jakich ramach czasowych się to działo.
     Są dwie historie związane z Żydami, które utkwiły mi w pamięci. Jedna dotyczy chłopca żydowskiego, miał może 7 lat, uciekł on z getta w Sokołowie i przyszedł z powrotem do Kamienia. Schronił się u swoich sąsiadów. Sąsiad ten nazywał się Stanisław Kumięga i miał syna Bolesława, który był w wieku tego małego Żyda. Przebywał on tam około tydzień, ale oni bali się go trzymać, ponieważ było ogłoszenie, że za przetrzymywanie Żydów groziła kara śmierci. Zrobili mu tobołek na drogę, dali chleba, sera i poszedł. Z opowiadań wiem, że on, taki mały chłopiec, przeszedł całą Rosję, Iran, Irak, aż doszedł do Palestyny. Po latach, już jako dorosła osoba, przyjechał do Kamienia. Wojnę przeżył. Kolejną osobą był Żyd Nuta - starszy kawaler. Uciekł z Sokołowa i ukrywał się prawie całą wojnę w Kamieniu. Nie wiem dokładnie u kogo, bo chował się w różnych miejscach, trochę po stodołach, to jak ludzie wiedzieli, że jest u nich, to mu pomagali. Jego potem złapała policja i prowadzili go na posterunek, ale na Skarbówce im uciekł.
     Poza tymi dwoma osobami ze społeczności żydowskiej, mieszkającymi w Kamieniu, po wojnie nikt nie wrócił.


     Przed wojną uczyliśmy się w starej szkole naprzeciwko kościoła. Zaraz po wkroczeniu wojsk niemieckich zajęło ją gestapo, zrobili tam swoją siedzibę. My natomiast musieliśmy się uczyć po różnych domach u ludzi. W późniejszym czasie, po wysiedleniu ludności żydowskiej, uczyliśmy się w ich opuszczonych domach. Z nami do szkoły chodziło bardzo dużo dzieci wysiedleńców z innych terenów. W czasie wojny znacznie ograniczono naukę. Nie było historii, geografii, uczona nas tylko czytać, pisać i rachować. Była pewna organizacja, która uczyła potajemnie, nie takim programem, jaki wprowadzili Niemcy, lecz swoim, rozszerzonym. Uczęszczała na te zajęcia starsza młodzież. Nauczyciele byli różni - z Kamienia, Rzeszowa, a także wśród wysiedleńców byli nauczyciele i oni także uczyli.
    Gdy wybuchła wojna, u Józefa Kumięgi było radio, tam wszyscy się spotykali i słuchali tego radia. Pewnego dnia po prostu nastąpiła cisza w eterze i już nic od tamtej pory nie wiedzieliśmy. W czasie okupacji na naszym terenie wychodziła niemiecka gazeta wydawana w języku polskim, nazywała się „Gadzina”, w niej znajdowało się wiele informacji dotyczących zdobytych terenów przez armię niemiecką. W co niektórych domach były radia, więc jak udało się złapać fale, to w wyznaczonych godzinach można było posłuchać audycji nadawanych z Waszyngtonu - oczywiście było to zakazane, więc trzeba było się z tym ukrywać.

 

     Pieniądze - przed wojną były złotówki, dopiero jak przyszli Niemcy to wprowadzono pieniądze tzw. misyjne. Obowiązywały aż do czasu nastania władzy ludowej.
     Podczas okupacji nie wolno było zabić świni ani krowy, ponieważ groziła za to kara śmierci. Z tego co mi wiadomo, to w Kamieniu nikogo nie złapano. Natomiast w Jeżowem był taki przypadek, że w nocy chłop zabił świnię i ktoś poskarżył na niego, rano przyjechało gestapo i wykonało na miejscu karę śmierci. Wolno było natomiast zabić kurę bez żadnych konsekwencji. Trzeba było oddawać świnie, krowy i zboże w kontyngent. Na krowy dostawało się z gminy kartkę i trzeba było odprowadzić ją do rzeźni w Nisku. Zaraz po wkroczeniu wojsk niemieckich została wprowadzona godzina policyjna, utrzymana była aż do końca wojny, nie wolno było dyskutować o polityce i wojnie. Ustalona była tzw. warta dziesiętna, osoby do niej wyznaczała gmina.
     Stosunki międzyludzkie w Kamieniu układały się raczej poprawnie, każdy starał się jakoś sobie, w miarę możliwości żyć i pomagać. W czasie okupacji było w Kamieniu bardzo dużo wysiedleńców, ludzie udzielali im schronienia i dachu nad głową. Wiadomo, każdy każdemu patrzył na ręce, bo nigdy nie wiadomo było, czy ktoś nie donosi. Jedną taką historię pamiętam z opowieści ludzi i utkwiła mi ona w pamięci. Pewna kobieta z Kamienia, która źle żyła z sąsiadami, przyszła do gminy - do wójta Schneicharta na skargę, że sąsiad w nocy zabił świnię. Wójt jej na to odpowiedział, że „świni nie zabili, bo świnia przyszła”. W tym czasie u wójta siedział gestapowiec, na szczęście nie znał polskiego, gdy ten zapytał, o co chodziło tej kobiecie, powiedział mu, że przyszła poskarżyć na sąsiada, że jej miedzę zaorał. Taka postawa wójta zapobiegła rozstrzelaniu tego człowieka. Opowiedział mi tę historię Saj, pochodził z poznańskiego i pracował w gminie. Były osoby w Kamieniu, które podejrzewaliśmy o współpracę z Niemcami, ale nie chcę o tym mówić ani wymieniać nikogo po nazwisku. Współpraca ich w dużej mierze polegała na donoszeniu na innych mieszkańców Kamienia.
     Podczas okupacji bardzo często ludzie wysyłani byli na roboty przymusowe. Niemcy największą łapankę zrobili w Kamieniu w święto Trzech Króli w 1943 roku. Obstawili całą wieś Kamień, Nowy Kamień, Jeżowe i osoby, szczególnie młodzież, które były na rannej mszy w kościele, już nie wróciły do domu. Potem szli po kolei dom za domem i szukali osób, które nadawały się do pracy. Wszyscy zostali zabrani do szkoły w Centrum, w nocy podjechały samochody i wywieźli ich na roboty. Wcześniej to do domu przychodziło pismo z gminy, że dana osoba ma wyjechać na roboty. Takie wezwanie dostała moja przyrodnia siostra Maria Szot. W piśmie tym było napisane, kiedy ma stawić się do gminy i że jedzie do pracy. Siostra pojechała w Sudety. Jak wyjechała, to nie przyjechała do domu ani razu, dopiero w roku 1945. Kontakt mieliśmy listowny, więc przynajmniej wiadomo było, że żyje. Za swoją pracę otrzymywała symboliczne wynagrodzenie. Było też w Kamieniu parę osób, które znalazły się w samym Berlinie, np. Julia Piróg z Kamienia i ją tam spotkał Niemiec, nazywał się Filip, który przed wojną mieszkał w Nowym Kamieniu, ale rodzina ta sprzedała swoje gospodarstwo i wyjechała do Niemiec. I Niemiec ten i Julia Piróg spotkali się w Berlinie i on ją poznał. Pracował w rzeźni i bardzo dużo Polkom pomagał, przynosił mięso itp.
     Niemcy któregoś dnia zorganizowali łapankę. Pod pretekstem prac w lesie kazano się wszystkim furmanom zgłosić na plac targowy. Gdy wszyscy się zgłosili, to przyjechało gestapo i osoby, które się nadawały do pracy, zostały zabrane i wywiezione na roboty do Niemiec. Mój ojciec Tomasz Szot też tam był, ale ze względu na wiek - miał już 60 lat - odesłano go do domu. Wszystkich innych wieczorem załadowali na samochody i wywieźli. Z młodzieży, którą pamiętam, zostali wysłani na roboty, to np. z rodziny Bzduń, Chaber, Chłopek, Wyka, Łyko nikt z nich nie wrócił i nie wiadomo, co się z nimi stało. Przy kościele w Kamieniu znajduje się tablica z nazwiskami osób, które zostały wywiezione do Niemiec i zginęły. Znalazło się tam również nazwisko księdza Antoniego Piroga, który został zamordowany koło Sodowej Wsi na Ukrainie.
     Do obozów koncentracyjnych trafiło 4 osoby z Kamienia: Ludwik Gancarz, Jan Socha, Marian Skomro, Józef Rzeszutek. Wszyscy czterej byli w Oświęcimiu i wszyscy wrócili. Jan Socha przed wojną był fotografem i jego podejrzewano, że fotografował wojska niemieckie jak szły na front i przekazywał te informacje dalej. Zatrzymano go w Sokołowie pod koniec roku 1941 lub początkiem 1942 r., dokładnie nie pamiętam, i trafił do Oświęcimia. Ludwik Gancarz był wywieziony na roboty do Niemiec i uciekł stamtąd. Podczas tej ucieczki został złapany i trafił do Oświęcimia. Rzeszutka i Skomra zatrzymano w Górnie. Za co zostali zatrzymani, niestety nie wiem. Po latach, z pracy Kółka Rolniczego mieliśmy wycieczkę do Oświęcimia i Józef Rzeszutek był z nami, ale nie chciał wejść na teren obozu. Powiedział nam tylko, w której celi zostawił grypsy na ścianie i faktycznie je znaleźliśmy. Było podane imię, nazwisko i numer obozowy. Już od pierwszych dni okupacji zaczęto wprowadzać nowe porządki. Zawezwano sołtysa - był nim wówczas Walenty Gancarz - aby podporządkował się nowej władzy i wypełniał ich polecenia. Gmina istniała w Kamieniu na początku okupacji, potem odwołano wójta i powołano nowego, został nim kolonista, z pochodzenia Niemiec, mieszkający w Nowym Kamieniu - Jerzy Scheinchart. Potem pozostawiono tylko instytucję sołtysa, zlikwidowano gminę w Kamieniu, a powołano gminę zbiorczą, która miała swoją siedzibę w Jarosławiu. Istniał również w Kamieniu komisariat policji, osoby tam pracujące również wezwano do służby. Nie zgłosił się wówczas tylko komendant posterunku - nazywał się Przystaś. Odmówił służby, mówiąc, że on już raz przysięgał i drugi raz nie będzie. Posterunkowymi w tym czasie byli: Orzechowski, Piotr Bąk, Hes oraz Pęcki.


     Ruch oporu - w Kamieniu funkcjonowały Bataliony Chłopskie. Należeli do nich, co ja wiem na pewno: mój brat Wojciech Szot, Józef Kumięga, Kacper Orszak, Jan Woś, Wojciech Partyka, Władysław Partyka, Antoni Partyka. Dowódca tej formacji nazywał się Zenon Wołcz i przyjeżdżał z Rudnika. Spotykali się u Wojciecha Partyki, Józefa Kumięgi i u Tomasza Sagana w Jeżowem. Posiadali także broń, ale była to broń własna. Chowali ją najczęściej w domach. Z opowieści wiem, że w domu u Ignacego Dudzika w ścianie były schowane 4 karabiny. W drewnianej ścianie wyciągnęli belki, wywiercili otwory na tę broń, owinęli ją w koce i belki założyli z powrotem. Broń ta była praktycznie nie do znalezienia. W czasie okupacji za przynależność do tej organizacji lub posiadanie broni groziła kara śmierci, dlatego ja dopiero po wojnie mogłem dowiedzieć się więcej na temat ich działalności. Józef Kumięga opowiadał mi o akcji, którą kiedyś przeprowadzali. Tu w okolicy spadł angielski samolot, cała załoga przeżyła i osoby z Kamienia należące do Batalionów Chłopskich miały za zadanie przeprawić całą tę załogę przez San. A na Sanie, na moście w Krzeszowie stały niemieckie warty. Ale na szczęście bezpiecznie udało im się przeprawić i dostarczyli tych lotników na wyznaczone miejsce. Druga historia związana z działalnością Batalionów na naszym terenie jest związana z saperem mieszkającym w Kamieniu. Nazywał się on Marcin Kozak, był saperem jeszcze przed wojną. Osoby związane z organizacją przyjechały po niego i namówiły na udział w akcji. Polegała ona na zaminowaniu torów kolejowych, przez które przejeżdżać miał pociąg z zaopatrzeniem i bronią przeznaczoną dla wojska niemieckiego walczącego w Rosji. Tory zostały wysadzone między Rudnikiem i Łętownią, a huk było słychać aż w Kamieniu. Pod koniec 1943 r. ktoś ze wsi doniósł, że dane osoby przynależą do Batalionów Chłopskich i zostali oni aresztowani przez gestapo w Górnie. Byli to: Walenty Baran, Jan Kumięga, Stanisław Błąd. Zostali przewiezieni do Rzeszowa na Zamek i słuch po nich zaginął, do tej pory nie wiadomo, jaki los ich spotkał. Po ucieczce wojsk niemieckich z Kamienia w starej szkole, która była wówczas siedzibą gestapo, ludzie znaleźli listę, na której znajdowało się ponad 170 nazwisk osób podejrzewanych o działalność w ruchu oporu, mieli oni zostać rozstrzelani. Ja, jako młody chłopak wówczas listy tej osobiście nie widziałem, wiem o tym z opowiadań ludzi. Również z opowiadań wiem o kobiecie z Nowego Nartu, którą gestapo złapało, jak wracała z lasu. Podejrzewali, że nosi jedzenie partyzantom. Została rozstrzelana na Rusakach pod Nowym Nartem. W Kamieniu natomiast, którejś nocy gestapo jechało od strony Podlesia i zauważyło palące się ognisko w polach. Od razu uznano, że to partyzanci i otworzona ogień dwie osoby zostały zastrzelone na miejscu, byli to Antoni Sądej i Grębski - imienia nie pamiętam. W polu wykopali doły i tam ich pochowali. Potem okazało się, że zostali w nocy w polu ponieważ wykopali ziemniaki i nie zdążyli ich zebrać, a bali się, żeby ludzie nie rozkradli, wiec zostali i pilnowali tych ziemniaków. Rodzina nie wiedziała na początku, co się z nimi stało, dopiero na drugi dzień po południu gestapo przyjechało i rozpytywali się, kto to mógł być i dopiero takim sposobem rodzina dowiedziała się, co się stało z ich najbliższymi. W Łowisku z kolei grupa młodych chłopaków pracowała w Górnie u Niemców i w dniu Bożego Ciała nie stawili się do pracy. Następnego dnia gestapo wyłapało wszystkich, wywieziono ich do lasu w Łowisku w Żyłce i rozstrzelano. Wydarzenie to upamiętnia pomnik znajdujący się w Łowisku i tam wszystkie ofiary są wypisane z imienia i nazwiska.

 

     W roku 1942 w Kamieniu powstał Dwór. Znajdował się on koło szkoły w Centrum, aby mógł powstać, trzeba było wysiedlić ludzi tam mieszkających. Dwór zajmował się uprawą roli i zbiorem plonów (siano zboże, sadzono warzywa itp.). Hodowli zwierząt w Kamieniu nie prowadzono. Dwór taki znajdował się również w Jeżowem. Aby zapewnić ziemię pod uprawy przejęto pola od ludności z Kamienia, pozostawiano im jedynie ziemię do uprawy 500 m od domu. Cała ta gospodarka była bardzo zmechanizowana, posiadali np. pługi 12 skibowe, snopowiązałki. Na jeżowskich polach zasiali rzepak, pod Borczynami i w Prusinie owies, bliżej Kamienia buraki i marchew. Podczas zbiorów Niemcy zatrudniali do pracy Polaków, a całością zarządzali Niemcy. Po zbiorach cały plon odwożono do Górna. Dyrektorem majątku był Arnold (mieszkał na plebani), kułakowy - Giephard Johan (mieszkał na organistówce), odpowiedzialnym za pracę w polu był Fili, kierownikiem od maszyn -Wajda, dozorcą polowym - Rączka, sekretarzem biura - Maax. Dokładne dane na ten temat dostałem od Józefa Smusza, który pracował u bauera jako młody chłopak, był woźnicą.
     W roku 1943 w żniwa był taki przypadek, że osoby od nas ze wsi ukradły z tego pola owies, nie były to duże ilości i pewnie nikt by się nie zorientował, ale niestety ktoś na nich doniósł. Niemcy zrobili rewizję w konkretnych domach i znaleźli ten owies. Aresztowali Bonifacego Saja, Wojciecha Bednarza oraz Ignacego Bednarza, który im uciekł. Zabrano ich do Rzeszowa na zamek i rozstrzelano: Bonifacego Saja i Wojciecha Bednarza. Nie wiadomo, gdzie zostali pochowani. Ignacy Bednarz uciekł i ukrywał się do końca wojny.
     W roku 1944 pola zostały jeszcze zasiane, lecz plony zebrała już okoliczna ludność, ponieważ Dwór został ewakuowany w lipcu 1944 r. w niedzielę. W dniu 25 lipca 1944 r. koło godziny 16 do Kamienia od strony Wólki Łętowskiej i Nowego Kamienia wkroczyły wojska rosyjskie. Na terenie Kamienia pojawiły się czołgi rosyjskie (naprawdę to były czołgi amerykańskie, żołnierze rosyjscy jedli też konserwy amerykańskie), jechały przez Nowy Kamień, na Skarbówce stała Rosjanka i kierowała czołgi na Morgi i w stronę Jeżowego. Droga w Kamieniu została rozjechana, zniszczona. Pierwszy asfalt w Kamieniu położyli Niemcy w czasie okupacji. W Sokołowie i Nisku znajdowały się jeszcze wojska niemieckie, a tylko w Kamieniu były oddziały rosyjskie. Na drugi dzień rano samoloty niemieckie przyleciały na zwiady, a po południu ok. godziny 12-13 spadły na Kamień pierwsze bomby. Ofiar w ludziach i straty było bardzo dużo. Po upływie 2-3 godzin od skończenia pierwszego bombardowania nastąpiło kolejne. Na drugi dzień przyleciały znów samoloty niemieckie, ale Rosjanie byli już na to przygotowani, mieli działo przeciwlotnicze i zestrzelili 1 samolot, który potem spadł w okolicach Górna.


     U nas na placu, w stodole wojska rosyjskie miały radiostację i żołnierze słuchali relacji jak postępuje atak na wojska niemieckie w okolicznych miejscowościach i trochę nas wszystkich nastraszyli, bo powiedzieli, że jeśli do jutra rana nie nadciągną posiłki, to oni będą musieli się wycofać. Na szczęście posiłki w nocy nadeszły, całą drogą szła ogromna rosyjska armia i jechała cała masa czołgów. Jedni byli kierowani na Skarbówkę, a drudzy na Nisko. Gdy wojska rosyjskie wkroczyły do Kamienia, to w całej wsi była euforia, wszyscy bardzo się cieszyli, bo nastąpiło wyzwolenie i koniec okupacji niemieckiej.
     Armia rosyjska ściągnęła do Kamienia swoje samoloty i wybudowali lotniska. Jedno powstało w Kamieniu pod Borczynami, drugie pod Olszynami, kolejne na Błoniu i w Jeżowem. Podczas budowy angażowani byliśmy do pomocy.
     Oddziały rosyjskie rozbiły obóz początkiem sierpnia 1944 roku. U nas na domowiźnie mieszkał major armii rosyjskiej - był on z pochodzenia Kozakiem, ale jak się nazywał, to nie pamiętam. Na podwórku w stodole spali zwykli żołnierze. Między nimi był taki żołnierz, który w czasie I wojny światową był w Kamieniu i podczas II wojny też tu trafił. Potrafił dokładnie powiedzieć, które domy były wcześniej, a które powstały już po I wojnie. W pamięci utkwiło mi jak żołnierze, którzy u nas byli, zachwycali się, że u nas jest taki dobrobyt - a nam wydawało się, że u nas jest bieda.
     W Wigilię Bożego Narodzenia lub w wigilię Nowego Roku 1944 roku- dokładnej daty nie pamiętam - około godziny 9 został ogłoszony alarm i w ciągu godziny cała armia była gotowa do wymarszu i ruszyli.
     Po wymarszu oddziałów rosyjskich pozostawały osoby należące do NKWD i zaczęli inwigilację chłopów. Interesowały ich osoby, które należały do ruchu oporu. Armia Ludowa była traktowana przychylnie. Osoby należące do Batalionów Chłopskich były tolerowane, natomiast Armia Krajowa była niszczona.
     Maria Szot, moja przyrodnia siostra, dostała wezwanie na roboty przymusowe, zbierano ich, czekali na transport w starym Ośrodku Zdrowia w Kamieniu przez 3 dni. Później odwieziono ich do Rzeszowa.

Maria Majchrowska z domu Szot c. Tomasza Szot z mężem Franciszkiem Majchrowskim


     Wojciech Szot przyrodni brat również otrzymał wezwanie na roboty przymusowe, on jednak uciekł i był poszukiwany przez Niemców. Sprawdzano wielokrotnie, czy nie przychodzi do domu. W czasie takiej jednej wizyty Niemiec pytający o brata uderzył mnie. Brat, będąc w Radomiu, napisał list do rodziny. Dopiero po okazaniu tego listu ustały kontrole w domu. Rodzina list przechowywała na potwierdzenia jego pobytu i pracy w Radomiu. Wcześniej pracował w Górnie, w firmie „Jora”. Była to firma budowlana (budowali między innymi. baraki w Górnie). Firma jednak przeniosła się do Radomia, brat tam pojechał i pracował.

Anna i Bolesław Szot 14 czerwca 1954 r.


Osoby mi znane, które zostały wywiezione na roboty przymusowe do Niemiec, Austrii, w Sudety:
1. Julia Piróg (mama pani wójtowej Heleny Piróg z Nowego Kamienia)
2. Zygmunt Dudzik (stryj pani Krystyny Sagan)
3. Dudzik (kobieta, ciotka pani Krystyna Sagan)
4. Władysława Krawczyk
5. Łucja Kozak
6. Chowaniec (imienia nie pamiętam pani)
7. Józef Piróg
8. Stanisław Dudzik ( pochowany na cmentarzu w Kamieniu przy wejściu po lewej stronie)
9. Osoby z rodziny Bzduń
10. Edward Socha
11. Stanisław Orszak
12. Stefania Smusz
13. Józef Woś (Mały z Podlesia)
14. Stanisław Stępak (stolarz, szklarz z Prusiny)
15. Maria Szot po mężu Majchrowska (pochowana w Chrząstawie, województwo dolnośląskie)


Relację spisała wnuczka Agnieszka Saj, obecnie Zygmunt w 2018 roku.