Wspomnienia Pana Wojciecha Szcząchora Drukuj
czwartek, 08 października 2020 18:06

     Tak zapamiętał i opisał swoje przeżycia związane z pobytem i przymusowymi robotami w Niemczech Szcząchor Wojciech urodzony 5 sierpnia 1920 r. w Kamieniu, powiat Nisko, województwo Lwowskie.

     Dnia 21.05.1940 r. wracając w nocy z zabawy zostałem zatrzymany przez patrol niemiecki około godziny 20 i wywieziony rano do Rzeszowa. W punkcie zbornym w Kamieniu było nas około 25 ludzi, byli mężczyźni i kobiety młode. Imion i nazwisk nie mogę podać obecnych ze mną w Kamieniu w areszcie, ponieważ było ciemno. Rano załadowano nas na samochód i wywieziono do Rzeszowa do koszar Kilińskiego.

     22.05.1940r. wywieziono nas samochodami do Krakowa na ul. [~Wąska - nieczytelnie] do bloku szkolnego. Odjazd z Krakowa 25.05.1940 r. załadowali nas do wagonów osobowych, każdy dostał pół chleba, pół kostki masła. Jechaliśmy do Ludwigsburga. Tam było gazowanie ubrań, strzyżenie i mycie. W Ludwigsburgu zostaliśmy rozdzieleni i rozwiezieni po całych Niemczech. Nadmieniam, że w tym transporcie było około 1000 ludzi, byli młodzi i starzy.

     Ze mną w wagonie, w którym jechałem nie spotkałem nikogo znajomego z mojej wioski. Dopiero w Stuttgarcie na sali kinowej byliśmy dowiezieni i czekali na bauerów. Tam spotkałem dziewczynę z mojej wioski Kamień, na imię miała Kata Maria oraz chłopca z Korczowisk, imię Łach Józef. Oni pracowali obok Stuttgartu w Meglingen.

     W Stuttgart wylosował mnie bauer zamieszkały Stuttgart – Möhringen, Plieninger Str. 10. Gospodarstwo nie było duże: 12 ha, 12 krów i 1 koń. Gospodarze starsi ludzie ponad 60 lat, bezdzietni mieli na wychowaniu kuzynkę 17 lat. Było nas 4 osoby. Pracowałem w jednym miejscu ponad 5 lat. Wynagrodzenie na początku otrzymywałem 21 marki w roku 1942., otrzymywałem 25 marek w roku 1945.

     17. marca [rok nieokreślony] bauer zmarł, on był inwalidą wojennym z pierwszej wojny na froncie francuskim.

     W miejscowości Möhringen, gdzie pracowałem było zatrudnionych u bauerów 42 Polaków, 10 Ukraińców i około 500 Rosjan, którzy pracowali w fabryce wojskowej [Hansa Aluminium Werk] i fabryce mydła.

     Polacy, którzy pracowali to byli od Rzeszowa, Leżajska, Jarosławia, od Nowego Sącza, Limanowej, Nowego Targu. Polacy u bauerów byli traktowani różnie. Polacy z okręgu rzeszowskiego byli traktowani można powiedzieć lepiej niż górale, oni mieli dużo „roboty w rękach” Myśmy wszyscy przechodzili próbę, były podrzucane pieniądze w niedużych kwotach w obejściu gospodarstwa, kto znalazł i nie oświadczył, że znalazł i nie oddał to był podejrzany i miał mniej wolnego czasu.

     Były trzy przypadki co uciekli Polacy od bauera. Nie mieliśmy żadnej wiadomości co się z nimi stało, czy zostali schwytani, czy też nie.

     Czas pracy rozpoczynał się w lecie od godziny 5-tej rano do godziny 18-tej, w tym czasie był 5 razy posiłek. Zakwaterowanie miałem dobre, pościel co tydzień świeża, ubranie robocze było wyprane.

     W każdą pierwszą niedzielę miesiąca były w kościołach katolickich odprawiane msze święte tylko dla Polaków: o godzinie 8 w Faigen, o godzinie 10 w Degerloch, o godzinie 12 w Pleningen. Tramwajem można było dojechać. Można było być we wszystkich trzech.

     Wydarzenia, które chcę opisać, które przeżyłem nie były wesołe. W 1941 roku koleżanka z drugiej wioski Faigen Kaltentall wyjechała na urlop do Polski na Święta Bożego Narodzenia.

 

     [20.12.1940 r.] ponieważ miała telefon w domu, to jak miałem się z nią spotkać, to dzwoniłem. Wyjechała bez powiadomienia, ponieważ była z sąsiedniej wioski w Polsce o nazwie Mazury ówczesny powiat Raniżów. Było mi to nie bardzo wesoło. Bauer tej dziewczyny mówił, że przyjedzie koło połowy stycznia. Dzwoniłem kilka razy jeszcze, nie przyjechała, dopiero 12 lutego przyjechała. To w niedziele wybraliśmy się we dwóch do tej dziewczyny, w tym czasie co była w Polsce to bauer miał do roboty Ukraińca. Między czasie ten Ukrainiec wyszedł i poszedł na policję i nas oskarżył, że nam nie wolno chodzić do drugiej wsi. Gdy żeśmy zauważyli, że policja idzie w naszym kierunku zaczęliśmy uciekać, nie chcieliśmy się dostać w ręce gestapo. Policjant był z psem. Puścił psa, pies poleciał za kolegą, który był ze mną, ja poszedłem w inną stronę. Policjant był bezradny. Tą drogą, którą szedłem, szedł mężczyzna z kobietą w kierunku moim. Policjant woła do tych co idą, żeby mnie zatrzymali, oni chcąc mnie zatrzymać stanęli na drodze nie chcąc mnie puścić, mężczyznę chwyciłem za płaszcz i rzuciłem w śnieg. Kobieta pod drzewem stała w tym czasie, mężczyzna wstał ze śniegu i do mnie, drugi raz wrzuciłem go w śnieg i uciekłem. Oddaliłem się około 100 metrów i zauważyłem, że idzie w kierunku mnie podoficer wojskowy. Zwolniłem bieg, zauważyłem, że ma broń w kaburze, gdy go minąłem, policjant zauważył oficera i dał mu sygnał gwizdkiem, ażeby mnie zatrzymał, ten wyjął pistolet, krzyknął stać ręce do góry! Stanąłem. Policjant mnie zabrał na posterunek, tam spisał protokół. I pytał kto był ten drugi ze mną. Powiedziałem, że go nie znam, spotkałem go przypadkowo, bo miał „odznakę P”. Był ze Stuttgartu, mnie w kajdankach odwiózł tramwajem do Stuttgart Piksen Str. Tam była głównym więzieniem cała ulica, po obydwóch stronach były bloki 7 piętrowe, bloków było 32, ulica była zamknięta dla cywilów. Tam mnie przesłuchiwano przed majorem gestapo. [nazwisko nieczytelne] o nazwie Cebula, on mnie bił po całym ciele nie tylko byczym ogonem, ale nogami, rękami, gdzie popadło, gdy straciłem przytomność to mnie wodą lał i od nowa bił. Rozebrany byłem do naga, nad ranem byłem wepchnięty do celi numer 12. Rano, gdy było widno to było nas 21 osób różnej narodowości: Żydzi, Cyganie, Francuzi, Rosjanie, Polaków było 12, Niemców 3. Mnie bili i przesłuchiwali, jak miał być obiad i kolacja. Tak trwało do środy, bo chcieli się dowiedzieć ode mnie jak się nazywał i skąd był ten Polak. Mnie bili i za to żem Niemców sponiewierał, gdy chcieli mnie zatrzymać. Pierwszy posiłek dostałem dopiero w środę na wieczór: kromkę chleba i herbatę. [brak części tekstu] dlatego miałem wyrok 9 miesięcy obozu [brak części tekstu] Dwa razy w tygodniu odchodziły transporty do obozów po wyrokach we wtorki i piątki. Mnie aresztowano w niedzielę. W poniedziałek bauer poszedł na posterunek policji i zgłosił, że mnie nie ma. Komendant policji mówi, że jestem zamknięty w areszcie w Stuttgarcie. Bauer zaczął robić starania, ażeby mnie zwolnili. Było bardzo trudno. Bauer tej panny, u której my byli miał brata w Arbeitsbuch był kierownikiem, on dopomógł do tego, że mnie zwolnili po 26 dniach. Tydzień byłem na izolatce, leczyli mi blizny od pobicia, gdy wychodziłem to się mnie pytali, czy żem co widział w tym czasie mojego pobytu. Nie dostałem żadnych dokumentów żem przebywał w więzieniu tylko list do bauera, byłem zwolniony od pracy do 1 kwietnia.

     28 października 1942 r. uległem wypadkowi przy pracy. W tej miejscowości wszyscy gospodarze uprawiali kapustę tak zwaną Filder Kraut [filderkraut], to głowy rosły do 10kg wagi. W uzgodnionym dniu odstawiałem do fabryki […] we wsi 3 tony, z ostatnim wozem przyjechałem pod fabrykę o godzinie 5, była kolejka do zwalania, czekałem, chcąc, ażeby jak najbliżej podjechać pod drzwi, wziąłem za dyszel wozu lewą ręką, a prawą konia za wodze. Cofałem się do tyłu, nie zauważyłem schodów żelaznych przy ścianie, cofając się tyłem dyszel uderzył w te schody. Zmiażdżyło mi dwa palce u lewej ręki, mały u lewej ręki całkowicie odcięty, serdeczny poważnie uszkodzony. W szpitalu lekarze amputowali mały palec, a serdeczny zeszyli i dali w gips. Trzy tygodnie byłem w szpitalu.

     Drugi wypadek miałem około pół roku później. 25 marca 1943 r. w maszynie do mielenia buraków chwyciło mi palec serdeczny u prawej ręki, pas […] był za długi, miał dużo luzu, gdy wrzuciłem dużo buraków to maszyna stanęła, motor pracował. Zatrzymać motor zajmowało trochę czasu, to zgłaszałem bauerowi, ażeby skrócił pas, to mi mówił, że się będzie rwał. W tym dniu, kiedy mełłem buraki, tak się stało, że motor chodził, buraki w maszynie, chciałem wyrwać buraka z maszyny lewą ręką trzymałem za pas, prawą wyrywałem buraka. W tej chwili pas się wyślizgnął z ręki, mnie wałek chwycił jednym zębem za palce u prawej ręki, serdeczny pociągnąłem silnie, bo mogło mi porwać całą dłoń urwało się pół palca. Byłem w szpitalu, nie dostałem żadnego odszkodowania. Bauer zapłacił karę za ubezpieczenie. Po roku zakład ubezpieczeń wezwał mnie na komisję, która oszacowała moje ręce na 20 procent utraty zdolności do pracy, dostałem bardzo małe odszkodowanie.

     Byłem karany mandatami 10 razy po 5 marek, 3 razy po 10 marek przez policjanta, który specjalnie czekał przed domem, za każdą minutę po godzinie 8 wieczór płaciło się 1 markę kary, kto nie miał pieniędzy zapłacić zaraz to doliczali zwłokę za każdy tydzień 5 marek.

     21 kwietnia 1945 roku o godzinie 6 rano wkroczyły do nas oddziały francuskie, czołgi i piechota. Byliśmy wolni. Wojsko francuskie było około 1 miesiąc, po miesiącu przyszli amerykanie, zapisywali kto chce jechać do Ameryki, do Kanady, Australii, dużo się zapisało, każdy czekał, do mojego wyjazdu do Polski nikt nie wyjechał.

     26 maja 1945 r. zawarłem związek małżeński w Urzędzie Stanu Cywilnego Möhringen oraz w Kościele Katolickim Parafia Degerloch Stuttgart.

     Na początku czerwca zaczęliśmy pracować w kasynie, w amerykańskiej kuchni robiło nas 8 ludzi. 5 Polaków, 3 Żydówki Polki. Pracowaliśmy do 15 listopada. 22 listopada Amerykanie zorganizowali nam wyjazd do Polski. Po wyzwoleniu mieszkaliśmy w koszarach po straży pożarnej. Było nas ponad 100 ludzi, dostaliśmy na tydzień podróży żywność i kuchnię, gorące dania dla dzieci małych. My wróciliśmy do Polski w troje z małym synem. Wracaliśmy do Dziedzic (Czechowice-Dziedzice) punktu repatriacyjnego dnia 27 listopada. Dojazd do domu trwał jeden dzień Kraków – Bochnia. Po ponad 5 latach niewoli wróciliśmy do Polski.

 

     Wspomnienia Wojciech Szcząchora zostały przesłane przez Wnuka Grzegorza Bereta, poniżej prezentujemy fragment:


Kamień, 8 października 2020 r.