piątek, 29 marca 2024r.
Home Wspomnienia Stało się!
Stało się!

Wroclove!


     Stało się. Marzenie, które kiełkowało we mnie od pierwszego dnia pracy w Zespole Szkół w Kamieniu- marzenie o zorganizowaniu wycieczki na Dolny Śląsk- ziściło się w stopniu, o jakim nie śniłam. Jeśli cokolwiek w życiu wyszło Wam lepiej, niż zaplanowaliście, znacie cudowny smak szczęścia, którym upajam się od kilku dni.


ale od początku...


     Tajemnicą poliszynela jest moje pochodzenie i sposób, w jaki znalazłam się w Kamieniu- tak, tak, przywiodła mnie tu miłość. Niektórzy znajomi do dziś pukają się z politowaniem w głowę, słysząc, jak z emfazą snuję opowieści o moim podkarpackim dolce vita. Pamiętam ich szczerą troskę, kiedy w pytaniu "jak mogłaś?!", mieściło się niepomierne zdziwienie, z domieszką litości i podejrzeniem o szaleństwo... Że Polska klasy B, że pewnie nie mają tam H&M, a toalety drewniane, koniecznie z serduszkiem w skrzypiących drzwiach, na podwórku pasą się kozy, a gdyby nie wędrowne ptactwo, z pewnością nie miałabym co jeść. Zadawałam szyku na modnej podówczas "Naszej Klasie", bo żaden Londyn i żaden New York nie brzmiał równie egzotycznie jak "Kamień pod Rzeszowem". I jeszcze do tego praca w szkole! Skojarzenia ze Stasią Bozowską (pamiętacie Stasię?) nasuwały się same...
     Ale ja pokochałam i Kamień, i swoją pracę, a słuchając znajomych myślałam z wyższością przydaną tym, którzy wiedzą więcej, i wraz z ilością wyrażeń gwarowych nieustannie wtrącanych w tyrady o charakterze prywatnym- zapragnęłam pokazać uczniom bajeczną krainę mojego dzieciństwa,


ale to daleko przecież...


     Kolejne próby utworzenia listy uczestników wycieczki paliły na panewce. Za drogo. Za daleko. A po co. Aż w końcu trafiłam na grunt podatny, zagrałam za strunie sentymentalnej, snułam plastyczne wizje, rozpalając wyobraźnię Rodziców i uczniów. JEST! Ale na tym skończył się poziom "Łatwe". Organizacja wycieczki na Dolny Śląsk to nie wyjazd na targ do Sokołowa. Daleko- tylko do Wrocławia z Kamienia jest prawie 500 km, a przecież kiedy już tam jesteś- grzechem byłoby nie pokazać tajemniczych zamków, majestatycznych gór, pereł baroku, wygasłych wulkanów, słynnych sanktuariów. Więc wszędzie trzeba dojechać. Trzeba gdzieś spać, i to ze trzy noce- trzeba jeść, płacić za wstępy, nająć przewodników. Trzeba dokonać selekcji- w byle walącej się dolnośląskiej wsi stoi a to zamek, a to pałac, a to kościół wzorowany na świątyni Salomona... Każde pasmo górskie nęci, każde miasto zaprasza. Więc w czym problem? Nie sztuką jest przecież zorganizować taką wycieczkę- ustalić budżet na 700 zł i hulaj, dusza! Jest, jak jest... Chciałam to zrobić ekonomicznie. Szkotem nie jestem, ale co tam!.. Więc


ahoj, przygodo!


     Najpierw- droga. Do Rzeszowa - gimbusem, z nieocenionym panem Wyką. Potem- Polskim Busem do Wrocławia. Za 44 złote w obie strony- na piechotę byłoby drożej... 5,5h wygodnej jazdy i piastowski Wrocław wita Was! Zawsze czuję szczególny rodzaj wzruszenia, kiedy goszczę w mieście, które było moim domem przez siedem lat. A tu jeszcze mąż i tata na dworcu!, więc jestem w domu. (wybaczam brak czerwonego dywanu, kwiatów i orkiestry dętej). Pełnia szczęścia, tym bardziej, że pogoda była piękna, więc chwilę pogościliśmy w pięknym budynku wrocławskiego dworca PKP, a potem- myk!- tramwajem za jedyne 1,50 do ZOO i Afrykarium. A tam krokodyle, płaszczki i lemury, słonie, węże i motyle, czyli najsłynniejsze w Europie ZOO, z fenomenalnym Afrykarium, w którym twarzą w pysk można stanąć z morskim potworem. Myślałam, że po Afrykarium od razu zapragną Starówki, ale nie- "do ZOO chcemy", więc, ku radości św. Franciszka, przez jeszcze dwie godziny podziwialiśmy urokliwych mieszkańców wrocławskiego przybytku. Potem koiły nas chłodne mury archikatedry, a ze szczytu jej wieży podziwialiśmy panoramę jednego z najpiękniejszych miast na świecie. Spacer po Ostrowie Tumskim, kilka zdjęć i ruszamy w stronę Rynku, czyniąc po drodze sentymentalny ukłon w stronę Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławiu, mojej alma mater . Ech, Wrocławiu... dziś jawisz mi się jak zamorska kraina, nie należymy już do siebie, ale gdzieś, w głębi serca, masz zaciszną niszę. Na zawsze.
     Rynek wrocławski to miejsce kultowe. Piękne, monumentalne, kipiące życiem i dobrą energią. Jeden z największych Rynków w Europie, porażająco piękny, zawsze wypełniony gwarem rozmów, brzękiem szklaneczek. Piękny szczególnie nocą. Nad Rynkiem pyszni się budynek Ratusza, ale z zadzieraniem głowy trzeba ostrożnie- można rozdeptać krasnoludka :-)
     Wieczorem powoli dopada nas zmęczenie, a do miejsca odpoczynku- jeszcze prawie 100km. Z Muchowa dochodzą wieści- pękła rura i nie ma wody. Z marsowymi minami wsiadamy do busa i mkniemy autostradą na Pogórze Kaczawskie- w samym jego sercu, na terenie parku krajobrazowego "Chełmy", znajduje się Muchów- tam mieszkają moje Babcie, Ciocie i Rodzice, tam też, pod dachem dawnego pałacu myśliwskiego, znajduje się schronisko młodzieżowe . Na szczęście woda w kranie powróciła... I pierwsze zaskoczenie- kiedy w Kamieniu zapada zmrok, słońce na dolnośląskim niebie jeszcze wysoko, jeszcze pracowicie wyzłaca dolnośląskie plantacje rzepaku. W Muchowie sympatyczny chłodek- to zasługa mikroklimatu i bliskości gór. Muchów leży 400m n.p.m., w uroczej dolince zamieszkałej głównie przez sarny, dziki i muflony, a to jeleń wypełznie o poranku, jenot wyskoczy na dzień dobry, a i bocian czarny wpadnie na żer w pobliskich stawach. Nad wsią góruje wygasły wulkan- ostra jak tatrzańska grań Czartowska Skała.
     Noce na wycieczce nie służą bynajmniej odpoczynkowi, ale młodzi turyści okazali się nadzwyczaj grzeczni. Po sympatycznym śniadanku ruszamy w drogę- po drodze Jawor, z urokliwym rynkiem i charakterystycznymi podcieniami, jednym z dwóch w Polsce kościołów pokoju, a w zamierzchłej przeszłości- miejsce mojego urodzenia. Mały spacer i droga wiedzie do zamku Książ. Po drodze podziwiamy panoramę Sudetów, przyglądamy się kopalniom granitu, ale jest i czas na refleksje- w Rogoźnicy podjeżdżamy pod bramę byłego obozu koncentracyjnego Gross Rosen, którego więźniowie wykańczani byli katorżniczą pracą w pobliskich kamieniołomach.
     W Książu niespodzianka- jeszcze kwitną rododendrony, budząc zachwyt turystów. Sam zamek i jego monumentalna bryła (trzeci pod względem wielkości zamek w Polsce!) zadziwia młodzież. Nasyceni pięknem architektury i urokiem ogrodów pałacowych ruszamy w stronę Karłowa u podnóża Gór Stołowych, czyli


hej, w góry, miły bracie,

bo tylko w górach można poznać samego siebie, a i Bóg jest bliżej. Z ta myślą zajeżdżamy po drodze do Wambierzyc- Śląskiej Jerozolimy, z cudowną figurką Matki Boskiej Królowej Rodzin, malutką rzeźbeczką wyrytą w lipowym drzewie. Świątynia jest ogromna, pełna barokowego przepychu zbudowana na wzór świątyni Salomona ( bo na przykład-prowadzą do niej 33 schody, bo tyle lat żył Chrystus, potem schodów 15- tyle lat miała Maryja, gdy jej zwiastował Archanioł Gabriel). I słynna, ruchoma szopka, z ponad ośmiuset figurkami, a każda z nich pracowicie biega od ponad stu pięćdziesięciu lat.

     Drogą Stu Zakrętów mkniemy pod Szczeliniec. Czterdzieści minut wspinaczki po 665 schodach i jesteśmy na szczycie, podziwiając panoramę Kotliny Kłodzkiej. Pogoda jest aż za piękna, stąd "piekielna śreżoga" (kto uczył się na pamięć sonetu Jana Andrzeja Morsztyna "Do trupa" wie, o co chodzi), dalekie szczyty spowija upalna mgiełka, ale to dobrze, myślę sobie w duchu, nie widzą Śnieżki, będą spać spokojnie. Piekiełek było tego dnia więcej- powrót ze szczytu prowadzi innym szlakiem, wijącym się między skałami i szczelinami, z których najgłębsza (zapadlisko ma prawie 30m!) nosi właśnie nazwę Dantejskiej krainy. Jest tam jednakowoż zimno, w załomach leżał jeszcze śnieg. Szczeliniec to rozgrzewka przed Karkonoszami, ale ja już widzę zmęczenie na twarzach. Więc chwila oddechu- pędzimy do Świdnicy. Tam znajduje się drugi, po jaworskim, kościół pokoju- większy, mogący pomieścić 7,5tys. wiernych. Kościoły te zbudowano w XVI wieku, miały być ukłonem w stronę protestantów, ale tak naprawdę były znakiem upokorzenia- musiały powstać w ciągu roku, budowano je z nietrwałych materiałów- (dlatego trzeci, w Głogowie, już dawno spłonął), nie mogły mieć wieży ani dzwonnicy (dlatego bardziej przypominały ogromne stodoły), były umiejscowione poza murami miasta na odległość kuli armatniej- w razie czego więc niszczono je jako pierwsze. Na szczęście stoją do dziś. Mizerne opakowanie kryje w sobie zadziwiająco piękne barokowe wnętrze. Dziś to miejsce spotkań o charakterze ekumenicznym, ale i przestrzeń dla działalności kulturalnej.
    Bogatsi o tę wiedzę i doświadczenia, opuszczaliśmy Świdnicę (a czy wiecie, że biskupem ordynariuszem jest w diecezji świdnickiej biskup Ignacy Dec z Huciska?! ha!) z jednym już pytaniem na ustach:


"proszę Pani, a do Biedronki pojedziemy?"

     Na szczęście Biedronek na Dolnym Śląsku dostatek. I każda jak kserokopia tej sokołowskiej, więc można poczuć się domowo. Wieczór taki właśnie miał charakter, bo kolację przygotowała moja mama i mój mąż. Dla mnie moment był szczególnie ważny i patosu było więcej niż podczas defilady koreańskiej. Bo kiedy jeszcze w życiu zdarzy się chwila, w której wszyscy, których kochasz, siedzą pod jedną jabłonią, popijając domowego hamburgera colą z Lidla? Tak smakuje życie! (szczęściem, oczywiście, nie hamburgerem...)
     Wieczorem mały spacerek w asyście orkiestry żab z pobliskich stawów, a potem ognisko i pieczenie kiełbasek. Szło to opornie, choć wyrób wędliniarski rodem z Męcinki był przedni, jednakowoż dzieci były i pełne wrażeń, i zmęczone, a wyspać trzeba było się skutecznie, bo Szczeliniec był skromną rozgrzewką przed królową Sudetów, Śnieżką.


     Kapryśna to pani i wstydliwa, ukazuje się oczom turystów tylko 5 dni w miesiącu, strasząc sławą najbardziej wietrznego miejsca w Europie. Czołgaliśmy się u jej stóp, podziwiając Dolinę Parków i Pałaców (bajeczny Wojanów, dziś hotel, po skromnym remoncie za 40 mln PLN), a jej nie było widać... na niebie błyskawice, lunął deszcz i złowieszczo zaskrzypiały hamulce. Myślałam, że za chwilę moja czterdziestoletnia przygoda z życiem się zakończy. Przytargałam dzieci w góry, a gór nie ma. Czekający na nas przewodnik sudecki, pan Mariusz Jazienicki, widział chyba moje przerażenie, i choć wcześniej pocieszał mnie tata, a młodzież z szacunkiem milczała, dopiero duch Karkonoszy, Liczyrzepa, za skromne 7zł, odczarował chmury i nastało słońce, które towarzyszyło nam przez 20 minut podróży wyciągiem krzesełkowym na Kopę, ale tam był już tylko


zamek wichrów!


     Mnie przy ziemi trzymała słuszna postura, przedmiotem troski były filigranowe postacie moich dzieci, patrzyłam, jak z kurtek robią się balony i martwiłam się, że zaraz pofruną w przestrzenie karkonoskie. Wolę, by wzbijanie się na wyżyny było tylko belferską metaforą... Śnieżki wciąż nie było, ale pan przewodnik ładnie opowiadał o tejże. Wicher szalał, z nosów kapało, mgła jak w horrorze. Majestat gór w pełnej okazałości. Już widziałam pozwy o odszkodowania. Ale wznoszone ku niebu westchnienia zostały posłyszane i mgła wraz z nami wędrowała w górę, a wicher pokorniał. Na szczycie czekała nagroda- zapierająca dech w piersiach panorama Kotliny Jeleniogórskiej i Karkonoszy. Na rozgrzanie- herbatka malinowa. I w dół, poprzez schronisko Strzecha Akademicka, przez jedno z najpiękniej położonych schronisk górskich- Samotnię, ponad dwugodzinny marsz do świątyni Wang w Karpaczu. Pod czujnym okiem Śnieżki, która wciąż pyszniła się na horyzoncie, schodziliśmy pełni wrażeń, choć niepełni sił, ale skoro pani Joanna Bugiel wciąż śpiewała o melonie, nie było chyba najgorzej. Potem ukoił nas chłodek dawnej świątyni Wikingów, z szacunkiem pokłoniliśmy się Tadeuszowi Różewiczowi, który spoczywa od roku na cmentarzu obok.
     Widziałam te miny, nie widziałam telefonów. Nie mieli sił na telefony. Padli. Czego nie dokonała Śnieżka, dokończył upał. Znękani jak konie po westernie zawlekli się do busa, na spieczonych usteczkach błąkało się ciche pytanie:


ale daleko jeszcze?...

     A pewnie! Postanowiliśmy wycisnąć Dolny Śląsk jak cytrynkę, więc pędzimy do Kowar, a tam- prywatny Park Miniatur Zabytków Dolnego Śląska. Cudo! Wszystkie najważniejsze zabytki w jednym miejscu, w skali 1:25, tylko królewna Śnieżka 1:50. Widziałam w tych oczach nieme pytanie: a nie mogła nas pani po prostu tutaj przywieźć?! I Śnieżka byłaby niestraszna! Ot, dwa kroki w górę... A przed nami była jeszcze Jelenia Góra, miasto u podnóża Karkonoszy, z urokliwą starówką, podcieniami w rynku i pysznymi lodami o nazwie "Nektar bogów". Mały spacer po mieście i jedziemy na spaghetti. Śnieżka z żalu zasnuła się chmurami.
     Tym razem na podjeździe do domu rodziców czekał Azor, spragniony uwagi przyjaznych psom przybyszów z Podkarpacia. Albo liczył na resztki sosu bolońskiego... Objedzony jak bąk pozwolił łaskawie się rozpieszczać. Myślę, że ani moi rodzice, ani bracia, nie uwierzą w straszne legendy o polskiej młodzieży, jeśli mieli do czynienia z licealistami z Kamienia. A-nio-ły. Patrzyłam na nich z dumą i myślałam: "moje dzieci!", wymiatają!
     Ale wszystko ma swój koniec. Po psotnej zielonej nocy (nic nie słyszałyśmy!) czas pakować torby i do domu. Po drodze Legnica i Legnickie Pole. Mały spacer po mieście (już wiecie, że pani elokwentna jest po tacie), rzut okiem na I Liceum Ogólnokształcące, absolwentami którego są między innymi: aktor Tomasz Kot, dziennikarka Beata Tadla, pani Elżbieta Bugiel (de domo Milanowska) oraz Ewa Świerat, a tak... Czas pożegnać Dolny Śląsk, zapamiętać obrazy, emocje i ludzi. Z nadzieją, że kiedyś tam wrócimy (jedni szybciej, drudzy później),


chcielibyśmy podziękować,

bo bez życzliwego wsparcia wielu osób nasz wyjazd byłby droższy. Jak zwykle nieoceniony w tym względzie był pan Wójt Ryszard Bugiel, który zachęcił naszego sponsora strategicznego, pana Eugeniusza Drabika, do hojnego potrząśnięcia kiesą. Pomogła Gminna Komisja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych pod egidą pana Franciszka Olko. Za pomoc jesteśmy też wdzięczni panu Mirosławowi Piędlowi. Takie czasy, kochani... proście, a będzie Wam dane. Ja dziękuję Rodzicom- tata przez trzy dni niezmordowanie objaśniał nam dolnośląskie przestrzenie, mama otworzyła drzwi naszego domu. Mai i Zosi za cierpliwe znoszenie maminych podróży, mężowi za obecność podczas nieobecności. Ale przede wszystkim dziękuję moim dzieciom- tym szkolnym, i ich Rodzicom. Marzenia najlepiej spełniać w doborowym towarzystwie.

Ewa Świerat

 

Kto jest online


     Naszą witrynę przegląda teraz 35 gości 

Wsparcie działalności

 

Towarzystwo  Przyjaciół   Kamienia

 jest organizacją pożytku publicznego.

Można przekazać 1,5 % podatku

 W zeznaniu podatkowym należy wpisać:   KRS - 000 0037454

i deklarowaną kwotę podatku.

 

Wypełnij PIT on-line i przekaż 1.5% dla Towarzystwa Przyjaciół Kamienia

Copyright ? 2010 Towarzystwo Przyjaciół Kamienia. Design KrS, Valid XHTML, CSS