poniedziałek, 09 września 2024r.
Home Wspomnienia Konstanty Radomski - Kamień k. Rudnika nad Sanem 56-143 nr 398
Konstanty Radomski - Kamień k. Rudnika nad Sanem 56-143 nr 398

 

WSTĘP

     Opisuję mieszkańców kolonii niemieckiej we wsi Nowy Kamień, nazwanej przez nich "Steinau”, jako naszych sąsiadów, z którymi współżyliśmy w zgodzie i wzajemnej życzliwości, niezależnie od wydarzeń na arenie politycznej. Byli to Niemcy dobrzy. I choć ucierpieliśmy okrutnie, zwłaszcza w czasie drugiej wojny światowej od nienieckiej przemocy i hitlerowskiego bestialstwa, oceniamy tych naszych sąsiadów sprawiedliwie, ceniąc ich rzetelną postawę wobec Polaków w tych najdramatyczniejszych czasach.

     Jestem mieszkańcem wsi Kamień z dziada pradziada i całe moje życie związało się z tym miejscem rodzinnym. W pamięci mojej zapisała się bezpośrednio historia wszystkich lat stulecia, gdyż urodziłem się na progu lat 1900.

     Z lat pacholęcych zapamiętałem sławnego podówczas Niemca - Filipa Schneikartha, potomka z trzeciego już pokolenia osadników niemieckich, którzy tu przybyli na przełomie XVIII/XIX wieku. Był to dobry gospodarz, rolnik na 10-hektarowym gospodarstwie. Niskiego wzrostu, o krótkiej, szerokiej szyi, z takąż szeroką, owalną twarzą, z rudymi włosami, został przez kogoś dobrodusznie przezwany „Mały Tupa”.

     Społeczność niemiecka w swoim żargonie mowy polskiej mawiała na niego „Malytupa”, co z czasem przyjęło się powszechnie i wśród Polaków, tenże Filip Schneikarth był nadspodziewanie pożyteczny, bardzo uczciwy, serdecznie życzliwy i uczynny. Znał on sztukę leczenia chorych ludzi i zwierząt domowych, choć był półanalfabetą. Zajaśniał we wsi i w okolicy jako Znachor Malytupa. W naszym domu, gdy miałem pięć lat, operował on zwichniętą nogę mojej matki. Założył łupki, najpierw słoniną moczoną z okowitą, bandażował lnianą dartką ze starej koszuli i przykazał codzienne zalewanie bandaża okowitą. Dzięki temu noga szybko się wyleczyła, a matka nauczyła się tego rzemiosła i często podobne zabiegi czyniła w licznych przypadłościach swojej gromadki dzieci.

     Kiedyś, później, zimą, ojciec nasz złapał zapalenie płuc, pracując w lesie. Wtedy Znachor Malytupa stawiał mu cięte bańki na plecy i piersi. Potem, kiedy temperatura stopniowo obniżyła się, zalecił ojcu spacer bosymi nogami po śniegu przed wschodem słońca i dalsze wygrzewanie się pod ciepłą pierzyną. Praktyki te tak uodporniły ojca, że już nigdy więcej nie zachorował na zapalenie płuc.

     Leczył jeszcze ojca w okresie między I a II wojną światową, gdy zachorował na ciężką żółtaczkę z powodu kamieni żółciowych, sprawiających przeogromne cierpienia i bóle. Ów Znachor wlewał ¼ litra oliwy jadalnej z takąż ilością mleka i tyleż samą miarką okowity. Przy natężonych bólach robił lewatywę przez 24 godziny i w ten sposób wyleczył umierającego już tatę. Kamienie żółciowe nigdy nie powróciły, zaś stary ojciec przeżył swoje 78 lat uodporniony na wszelkie dolegliwości. Ten uczciwy i życzliwie uczynny Niemiec opowiadał nam łamaną polszczyzną, chwaląc się, jak i ilu chłopów oraz kobiet uleczył z kolki brzusznej, wynikającej ze wrzodu żołądka, bądź innego schorzenia przewodu pokarmowego, gdy bywali bezradni. Kuracja to była ciężka. Robił taki preparat: ¼ litra moczu końskiego, tyleż okowity oraz pół litra mleka słodkiego, tym poił chorego, który dostawał ataku bólu, krwawych wymiotów i biegunki, ale po kilku dniach stawał się zdrowy, i podobne choroby już nie wracały. Opowiadał, kogo tak uleczył i że żaden przy jego kuracji nie umarł. Tenże powszechnie szanowany Niemiec umarł tuż przed II wojną światową, mając 90 lat z okładem.

     W pamięci mojej, starego pisarczyka, zachowały się z tamtych dawnych czasów nazwiska sławniejszych gospodarzy jak Piotr Rollwagen, Schneikarth, Hausner i inni. Liczni wyzbyli się swych dobrze zorganizowanych gospodarstw, ze wspaniałą, obszerną zabudową, opuścili Kamień w początkach wieku. Pozostała po tych ludziach dobra pamięć, bo zachowanie tych Niemców wobec polskiej ludności było życzliwe, na wzajemnie dobrosąsiedzkiej stopie. Mieszkańcy Kamienia dużo się nauczyli od nich rolnictwa, a także rzemiosła.

     Inne rodziny niemieckie pozostawały w kolonii w Nowym Kamieniu przez następne dziesięciolecia. Po zakończeniu I wojny światowej wielu z nich przeniosło się w Poznańskie, tuż przed II wojną niektórzy odeszli do innych oddalonych miejscowości. Ta reszta Niemców opuściła naszą wieś w okresie II wojny światowej. Wszyscy pozostali opuścili ostatecznie Kamień w l942 r. w czasie okupacji hitlerowskiej, obowiązkowo przeniesieni pod Mielec, do Kolonii Niemców, utworzonej przez władzę hitlerowską z polskich gospodarstw chłopskich.

      W społeczności wiejskiej utrzymuje się do teraz pozytywna ocena tych ludzi, których cechowały przymioty życzliwości i przyjacielskiego współżycia z naszym narodem.

H i s t o r i a  k o I o n i i  S t e i n a u
     Po rozbiorach Polski, na przełomie XVIII i XIX wieku władze austriackie przejęli wszelkie posiadłości dóbr i fundacji królewskich oraz dobra nadawane za zasługi wobec ojczyzny, za waleczność, inne sławne czyny i osadzały tam Niemców. Taki los spotkał „Batorówkę”, nadaną przez króla Stefana Batorego panu dworu w Kamieniu. Zasiedlona została z woli władz austriackich przez Niemców jako kolonia nazwana „Steinau”, bo była częścią wsi o nazwie Kamień (po niemiecku der Stein). Kolonia ta stanowiła samodzielną jednostkę administracyjną, będąc gminą polityczną, z własnym katastrem gruntowym. Koloniści w liczbie 56 rodzin na tyluż zagrodach, tworzyli własną gminę wyznaniową obrządku ewangelickiego, z różną mieszaniną odłamów, jak luteranie i kalwini. Zbudowali w Środku wsi kościół murowany. Ponadto gospodarze postawili dobrze działający młyn wiatrak, do którego i nasi polscy mieszkańcy wozili zboże do mielenia. Gospodarczo koloniści urządzili się dogodnie i wzorowo, pobudowali praktyczne i obszerne domy i budynki gospodarcze, zbiorniki na odpływ gnojówki. Chwasty i odpadki składali do urządzonego w każdym gospodarstwie inspektu, tworząc bardzo skutecznie nawóz na łąki. Czystość w obejściach i na gościńcu przed każdym domem była wzorowo utrzymywana przez zamiatanie przed każdą niedzielą i świętem. Przestrzegano też porządku i czystości w oborze z wielką schludnością. Każda rodzina miała w domu apteczkę oraz niedużą wirówkę do mleka. Płeć żeńską cechowała schludność, czystość i wysokie umiejętności kulinarne. Wśród mieszkańców naszej gminy często mówiono: „Chcesz mieć wzorową gospodynię, żeń się z Niemką. Gwarantowana z niej żona, czuła kochanka, dobra lekarka i domowa kapłanka".

     Jednym z dokumentów z dawnych czasów jest „Protokół komisyjnego przyznania prawa serwitutowego w użytkach z lasu i pastwiska dla właścicieli gospodarstw rolnych osadników niemieckich kolonistów gminy Steinau" w liczbie 53 numerów domów, wg Dekretu z 1861 roku. W poniżej zamieszczonym wykazie nazwisk z tego dokumentu zamieszczono w rubrykach informację: kto był właścicielem i komu zostało sprzedane gospodarstwo i kiedy ci Niemcy opuszczali wieś Steinau.

 

Numer domu Koloniści w Steinau - właściciele i spadkobiercy Nowi właścicieli, którzy nabyli nieruchomości Rok
1 Maciej Ginter, spadkobierca syn Filip Drelich i Sebastian Herold 1903
2 Jerzy Kleis, spadkobierca syn Jakub Majczak 1902
3 Jakub Branch, spadkobierca syn Georg Wojciech Sabat 1902
4 Henryk Uhl, spadkobierca syn Wilhelm Klemens Majczak 1904
5 Filip Schneinkarth, spadkobierca syn Jan Jan Piela 1907
6 Henryk Preisler, spadkobierca syn Henryk Franciszek Czubat  
7 Krzysztof Porth, spadkobierca syn Mikołaj Piotr Jabłoński  
8 Henryk Günter Salomon Brod i Izaak Besborg 1866
9 Eleonora Schmid, spadkobierca syn Józef Schüch Piotr Bałut i Sowa  
10 Antoni Reinberger, spadkobiercy synowie Jan i Jakub Józef Piróg  
11 Brak zapisu Brak zapisu  
12 Jakub Porth i Jakub Kleis Jan Olko 1909
13 Maciej Sauber i Piotr Schweitzer, spadkobierca syn Filip Schweitzer Rozalia Rębisz 1909
14 Filip Porth, syn Wilhelm Szymon Ziemniak 1904
15 Henryk Lorfing, syn Filip Antoni Wyka 1910
16 Henryk Schell, córka Krystyna Uhl Marcin Gut 1904
17 Krzysztof Porth, syn Mikołaj, córka Susan Zarzycka Jan Majczak 1960
18 Jakub Günter, syn Maciej i Teresa z Rothangów Antoni Majczak 1814
19 Walenty Mathes i Józef Schüch Michał Plizga 1908
20 Jerzy Hassinger Jan Rogala 1910
21 Piotr Lorfing, syn Fryderyk Antoni Rembisz  
22 Jerzy Ballenbach i Henryk Porth od 1876 Jakub Reinberger Katarzyna Głuszek 1908
23 Fryderyk Lorfing, syn Michał Lorfing Jan Bigos 1911
24 Filip Uhl, syn Andrzej Piotr Miazga 1904
25 Henryk Uhl i Jakub Schmitt Wojciech Wojciech Winiarski 1904
26 Józef Murdza od 1900 Piotr Schweitser Wojciech Trznadel 1904
27 Filip Ginter, syn Filip Antoni Dalenta 1924
28 Filip Reinberger i Jakub Preissler, syn Jan Reinberger Jan i Andrzej Bałamut 1906
29 Filip Pretrius i Filip Grüssman, spadkobierca Krystyna Herold Franciszek Dwojak 1904
30 Maciej Schneikarth, Henryk Grüssman Jan Miazga 1903
31 Filip Preissler, synowie Fryderyk i Filip Gromada Nowy Kamień 1945
32 Antoni Hassinger, córka Eleonora Miller Wojciech Błąd 1903
33 Jerzy Ballenbach Michał Buczek 1904
34 Józef Schüch od 1889 Jerzy Porth Katarzyna Głuszak 1906
35 Henryk Porth Paweł Kida 1903
36 Antoni Hassinger Wojciech Radomski 1913
37 Mikołaj Rollwagen Jan Cymerys 1903
38 Filip Boss, syn Antoni Sebastian Miazgowicz 1907
39 Filip Follmer Józef Kędzior 1910
40 Jerzy Konrath i Jakub Rothang Łukasz Bochenek 1902
41 Filip Schneider Adam Marut i inni 1913
42 Henryk Rothang Gotlieb Jan Radomski i inni 1937
43 Jakub Schnell Andrzej Olejarz i inni 1904
44 Maciej Schneikarth Walenty Pawliniak 1909
45 Jerzy Schneikarth, syn Henryk Franciszek Baran i Walenty Koba 1906
46 Mikołaj Rollwagen od 1875 Maria Hassinger Anna Rogala 1911
47 Jakub Schmitt Jan Kasica  1908
48 Jakub Rollwagen Jakub Janusz 1908
49 Fryderyk Brauch, w 1873 nabył Filip Harold Gromada Nowy Kamień
1945
50 Filip Schneikarth, syn Filip junior (90 lat) Gromada Nowy Kamień 1945
51 Jerzy Schneider Katarzyna i Zofia Piekut 1907
52 Maciej Reinberg Józef Drelich 1909
53 Filip Magenheimer Kazimierz Błąd 1905

 

Ogółem w 1861 r. majątek serwitutowy dla 53 numerów domów uprawnionych gminy Steinau:

1. Grunty orne - 7,90 ha
2. Pastwiska - 24,70 ha
3. Las - 117,50 ha
4. Rowy - 1,00 ha
5. Drogi - 0,50 ha
Razem: 151,60 ha


     Obecnie, gdy już nie ma na żadnej zagrodzie ani jednego z byłych kolonistów niemieckich, serwituty zostały rozczłonowane na setki ćwiartek. Prawidłowo zagopodarowany las z pastwiskiem są nadal wspaniale zagospodarowane, przynoszą korzyści i pożytki gospodarcze.

     Nazwiska tamtych przybyszów z XVII wieku, dla których to CK dekretem z 1861 roku nadzielono prawo wieczystego użytkowania wielohektarowego obszaru serwitutowego w lesie i pastwisku zwanym „Ślak” (Schlak) - nazwiska ich stanowią historię zatartą w niepamięci. Dopiero ich spadkobiercy w drugim i trzecim pokoleniu pozostają jeszcze w pamięci starszych mieszkańców Kamienia. Te następne pokolenia stanowiły podstawę do mniemania, jacy byli ich przodkowie, którzy pozostawili im swoje zwyczaje i cechy charakteru

     Gospodarstwa rolne osadników niemieckich przeciętnej wielkości 17 mórg (morga polska liczyła 55,987a czyli stanowiła około 56% z hektara). Obejmowały one kilka osobnych kawałków ziemi: Hausplatz - pow. 3 - 5 mórg, Neufeld (Najfeld) - 3 morgi, Sand'y (Santy) - 4 morgi, Markplatz - 3 do 6 mórg, „Ślak” - po 2 - 5 morgi i inne działki. Ze względu na położenie w stosunku do drogi określano je jako Linksajd i Rechtseid. Jeden cały numer serwitutu równoważył wartość 4-ech mórg ziemi ornej. Wielodziesiąthektarowe pastwiska zwane „Ślak" służyło do zespołowego wypasu bydła i koni, zaś drugie pastwiska. Tuż. poza wsią było od początku XX wieku przeznaczone na wypas kóz, owiec i trzody chlewnej. Pastuchem tu był „świniarz”. Wypas koni i bydła na pastwisku „Ślak” odbywał się pod dozorem kolejnych pastuchów, sposobem szarwarkowym. Podobnie sposobem szarwarkowym gmina utrzymywała dwa zarodowe buhaje dla reprodukcji. Wieś Steinau posiadała też CK stację kopulacyjną zarodowych ogierów w liczbie 3 - 4 koni.

     Dla bezpieczeństwa zdrowia i mienia oraz spokojnej nocy mieszkańców utrzymywano stałą płatną wartę nocną w osobie strażnika policji gminnej. Każdego wieczoru o godzinie dziewiątej (tj. o 21:00) wzywał on do gaszenia światła w domach trąbiąc i śpiewając: Hersen, hersen dies dolorem może Horchaa hora dies.

     Po polsku wezwanie do snu nocnego brzmiało: „Gospodarze, już dziewiąta na zegarze”. Wówczas gaszono światła, kładąc się na spoczynek nocny. Rano o godz. 6:00 wychodzono do pracy w polu, zaś zimą - do pracy w lesie.

     W każdej niemieckiej rodzinie znajdował się pies łańcuchowy i po jednym wspaniałym kogucie na każde 25 kur. Koloniści uprawiali, jak z przykazania bożego, połacie lnu błękitnego i buraki pastewne dla podtrzymania bydła rogatego i trzody chlewnej. Kartofle służyły tylko dla opasów, zwanych karmikami (tuczniki). Taki zwyczaj utrzymał się jeszcze po 1918 r., a częściowo i do dziś się zachowuje.

     Jesienią, po ukończonych zbiorach ziemiopłodów z pola, Niemcy w Steinau urządzali sowitą ucztę, czyli „kiermasz” dla swojej wsi, gdzie ochoczo spraszali polskich gospodarzy i młodzież. Podobnie, po zabiciu wieprza, spraszali wzajemnie sąsiadów na ucztę, na „podgardle", często z winem własnej produkcji. Na takich współgościnach weselno-świątecznych chętnie się bawili i tutaj i w Kamieniu.

      Bywały też przypadki, że żenili się z polskimi dziewczynami i odwrotnie. Na przykład Niemiec ze Steinau ożenił się z piękną córką Bochenka ze starego kamieńskiego rodu, a syn tego Bochenka pojął za żonę córkę Niemca, z którą wyjechał do Ameryki.

     Niektóre bardziej uszlachetnione dzieweczki, jak Susan Porth, Filipa Schnelkarth, Karolinka Rothang brały udział w imprezach folklorystycznych organizowanych przez młodzież w Kamieniu, angażowały się jako doskonałe aktorki w przedstawieniach wiejskich, odgrywając trudne i poważniejsze role.

      W tych czasach Niemcy w Kamieniu bywali aktywnymi obywatelami, uczestniczącymi w Radzie Gminnej wsi. W XIX wieku jeszcze przed rokiem 1878 bywali powoływani na pisarzy gminnych, w dokumentach z tamtych czasów figuruje Georg Porth i Franciszek Herman. O zaufaniu Polaków do niemieckiej społeczności świadczą także wybory do Rady Gminnej, do której każdorazowo wchodziło 2 - 3 członków Niemców. Byli oni, podobnie jak Żydzi, wybierani z równym zaufaniem przez polską społeczność, byli aktywnymi członkami społeczności. Jak odnotowują protokoły z posiedzeń, podejmowali rzeczową dyskusję we wszystkich przedmiotach obrad. Zaś Jerzy (Georg) Porth wielokrotnie bywał prawą ręką każdoczesnego wójta, wówczas najczęściej analfabety.


Legendy i wspomnienia o dawnych mieszkańcach kolonii niemieckiej Steinau

     Z moich lat dziecięcych zapamiętałem bardzo starych seniorów rodu Porthów: Christofa i Jakuba. Obaj nosili miano siłaczy, którzy wygrywali w zawodach siłowania się z bykami dwurocznymi. Takie zawody odbywały się w Kamieniu na tzw. „Nawsiu”, koło karczmy. Pojedynek był wręcz, za rogi i Jakub Porth zawsze powalał byka z nóg na piaskowej ziemi.

     Mierzyli się także obaj z legendarnym siłaczem Kamienia - z Łukaszem Podgródką oraz ze wszechmocnym Żydem z rodziny Natana Osta w Prusinie. To oni częściej te zapasy wgrywali. Christof Porth w okresie żydowskich świąt Nowego Roku i Paschy zastępował Żyda Karczmarza, arendarza hrabiowskiej karczmy w Karmieniu. Wynajmował się na ten czas do prowadzenie szynkwasu i innych czynności posługowych w tej gospodzie. Gdy wracał nocami do Steinau przez pola z kępami zalesień na działkach Linkseitu, napotkał diabła, który zastępował mu drogę. Zawsze „Gott sei Dank” (dzięki Bogu) udawało mu się diabła pokonać. Zaprowadzał ciekawskich na miejsce stoczonych zapasów, na stwierdzenie śladów stóp i kopyt, dla potwierdzenia tej sensacji. Zbierając gratulacje stawiał uczestnikom w karczmie po „siwaczku” (mały garneczek, kubek, kieliszeczek) okowity z zagrychą.

     Pod koniec XIX wieku sprzedał posiadaną resztówkę zachowku na czarną godzinę Komitetowi budowy kościoła w Kamieniu, pod cmentarz. Uzyskany kapitał ulokował w Kasie Reifensena na procenty. Odtąd nasz Christof doznawał niepowodzeń. Gdy na progu XX wieku znów wyręczał Żyda karczmarza w Święta Wielkanocne i utartym sobie szlakiem wracał nocą do domu, napotkał starego diabła i o dziwo ten był silniejszy. Mocno poturbowany Christof i tak pokonany musiał pod przymusem diabła wrócić do karczmy, pod opiekę zapijaczonych biesiadników. Suto zapijał grozę poniesionej porażki. Zaprzestał wyręczania Żyda w karczmie przy szynkwasie, a funkcję tę objął po nim inny ubogi Niemiec Jakub Gutt.

     W czasie I wojny światowej wszelkie wkłady kapitałów oszczędnościowych zmarniały do wartości jaja, to i Christof senior podzielił losy żebraka. Żył na łasce i niełasce syna Mikołaja Portha w powszechnych warunkach biedy tamtych czasów, a nie mógł już czynić posługi w polu ani w oborze. Zmarł ten stuletni starzec w opłakanych warunkach. Mikołaj, choć pozbył się „darmozjada", też nie używał długo, bo nadmiar spożywanego alkoholu powodował organiczne schorzenia i podążył za ojcem do Stwórcy.

 

     Inny znany mi Niemiec to Filip Herold. Nie wiadomo skąd przybył, bo kronika tego nie notuje. Zapis księgi serwitutowej znamionuje, że nabył on w l893 roku gospodarstwo rolne pod numerem domu 49 od Fryderyka Brauchae. Był to mężczyzna wspaniałej kondycji, wysokiego wzrostu, z taką też wysoką, szczupłą żoną. Nie cechowały tej rodziny żadne chełpliwości, byli skromnolinijni, pracowici i uczciwi, z zasadami dobrosąsiedzkiego współżycia. Gospodarni, obyczajni i postępowi w gospodarce wiejskiej.

     Udane potomstwo tej rodziny, kilka córek, dwóch synów, wyrosło na okazałą młodzież, o cnotliwych, pracowitych i skromnych obyczajach i różnych zaletach. Będąc na weselu u przyjaciół zapamiętałem taką przyśpiewkę: „Heroldowe córki mają zgrabne nogi, lubią je chłopaki, jak z masłem pirogi”.

     W życiu tego dobrodusznego człowieka bywały i chwile depresji. Gdy urodziła mu się piąta z kolei córka przyszedł do pobliskiego sąsiada Jana Kasicy zaprosić go na gościnę w dniu chrzcin tego dziecka. Zadowolony sąsiad gratuluje mu tej wspaniałej gromadki dziewczyn, na co przewrażliwiony Herold powiada z żalem "żeby to Sąsiedzie był syn to byłaby i radość, a tu same siksy i siksy wychodzą, kiedy są potrzebne chłopaki”. Kasica spojrzał na stojące w kącie łóżko małżeńskie i powiada: Widzicie sąsiedzie, że za łóżkiem stoi bat z zieloną poczwórką i czerwonym kutasikiem - to znamię furmana. Po lewej, na ścianie wiszą obrazki święte św. Józefa i św. Krzysztofa. Po prawej stronie wisi ustawicznie moja fajka, stąd rodzą mi się wspaniałe chłopaki. Tak się złożyło, że za rok narodził się Heroldom upragniony syn Gustaw. Radości było co niemiara, a sąsiad Kasica był, z wdzięczności, do końca najlepszym przyjacielem rodziny. Filipa Herolda pamiętam z mobilizacji w 1914 r. na początku I wojny światowej. Był w mundurze artylerii konnej, płakał w gromadce niedużych jeszcze dzieciaków i młodej żony, odprowadzających ojca na wojnę z Moskalami. Po kilku latach został urlopowany jako jedyny żywiciel do prowadzenia gospodarstwa.

     Jako postępowy rolnik żył w okresie międzywojennym wśród życzliwości społeczności wiejskiej. A po wybuchu II wojny widziałem go, jak przeklinał Hitlera, życząc mu wszelkiego nieszczęścia i kary bożej, przywiózł wtedy, pod przymusem, do magazynu gminy wóz napełniony worami zboża na kontyngent wojenny. Był tak rozgoryczony, że aż płakał.

     Ostatni raz przyglądałem się w 1942 r. ze wzruszeniem płaczliwej jego rozłące z Kamieniem, gdy musiał się przenieść do kolonii pod Mielec. Żegnał się biedny, całując ze łzami węgiel chaty rodzinnej i progi pozostawianych budynków gospodarczych. Całował przewrażliwionych znajomych i sąsiadów, płakał, że nie pozwalają mu złożyć starej głowy wśród spoczywających tu przodków. Nie zaprzeczam, że i pozostałe rodziny niemieckie opuszczając w 1942 r. z niemieckiego rozkazu, swoje zagrody ze wzruszeniem i żalem za współżyjącą z nimi w przyjaźni do końca społecznością polską.

     Wracając wspomnieniem do chłopięcych lat przypominam sobie, jak w 1908 r. Mikołaj Porth, częsty gość naszego nowego już domu, przywiózł na konnym wozie dwóch starszych majstrów. Byli to specjaliści od budowania nowoczesnych ustępów z kloakami, Lorfinger i bardziej znany Rolwa przyjechali ze Steinau z siekierkami i heblami. Ci majsterkowicze zbudowali w naszej zagrodzie pierwszy w całej gminie ustęp trzydrzwiowy. Kiedy matka częstowała ich obiadem zalewanym okowitą, to Mikołaj Porth wzniósł toast: „będziemy chlać po polsku, a srać po niemiecku".

     Podobne ustępy szybko się upowszechniły. Po dwóch latach były już u naszego sąsiada szynkarza Sane Brotha - Żyda, u Józefa Kędziora, także na plebanii oraz u Boreckiego.

     Wśród starych kolonistów niemieckich oprócz zasobnych gospodarzy pamiętam także dwie rodziny ubogich Niemców: Hermana i Jakuba Gutta, o którym była już wzmianka. Miał on ubogą własną chałupinę tuż około plebanii. Poza zawodem szewca był w młodości płatnym pastuchem świń na Pisiu, kóz i owiec. Żył on długo wraz z dziećmi i córką Hildą w gromadce nieślubnych dzieci. Ona znała sztukę gotowania i pieczenia i tym sposobem zarabiała na częściowe utrzymanie rodziny. Gdy stary ojciec zmarł w 1902 przeniosła się na kielecczyznę, likwidując domek.

     Trochę uwagi chcę poświęcić młodszemu pokoleniu z końca wieku do czasu zakończenia I wojny światowej. Wieś Steinau w znacznej mierze zaludniła się gospodarzami polskimi. Wzdłuż drogi rozbudowały się nowe drobne i średnie gospodarstwa, a także niektóre gospodarstwa niemieckie przeszły w ręce Polaków, gdy Niemcy wyprowadzali się z tej kolonii. Współżycie obu społeczności utwierdzało się na dobrej, zgodnej stopie dobrosąsiedzkiej. Bardzo uszlachetnione córki Protha, Schneikartha, Rothanga i Schweitzera angażowały się w działalność kulturalną koła młodzieżowego w Kamieniu. Występowały także w chórze pieśni kościelnych w uroczyste święta.

     Synowie Schneikartha Georg i Willi wykazali poczucie patriotyzmu, gdy po powrocie z I wojny światowej zgłosili się jako ochotnicy w obronie przed bandami ukraińskimi Petlury w latach 1919-1921 i w wojnie z Rosją sowiecką, a po zakończeniu tej wojny ów Georg - Jerzy Schneikarth wraz z Mikołajem Porthem byli wielkimi spółdzielcami w pracy Kółka Rolniczego u siebie i w Kamieniu, w dziedzinie sadownictwa i hodowli bydła, trzody chlewnej oraz drobiu, także warzywnictwa ogrodowego oraz postępowej uprawy zbóż i okopowych. Bywali członkami zarządów spółdzielczo-rolniczych, w Kółkach Rolniczych, Spółdzielni Mleczarskiej i Spółdzielni Spożywców Społem.

     Wśród młodzieży tego dawnego okresu prym wiodła płeć piękna, tak polska, jak i niemiecka. Były to córki poważnych i biednych rodzin gospodarskich, jak córki Wyki i Czubata, Stefcia Kutyła, Julcia Bochenkowa, Anna Buczek, Józia Miazgowa, Justyna Błądowa, Liesel Rothangowa i Liesel Heroldowa i inne. Płeć męską reprezentowali Jan Majowicz i Jaś Janusz. Z „Kozaków” wymienić można takich jak Franciszek Majczak z braćmi, Stanisław Gutt, Chanior Preissler syn Jakuba, Friedrich Schweitzer z bratem Filipem, trzech braci Schneikarthów, Feliks Sabat, Michał, Tomek i Wojtek Drelichy, Jakub i Józef Błądy, Jan i Józef Ziemiaki, trzech braci Rogala, Friedrich Herold, bracia Pawliniaki oraz kilku braci Kutyłów, z młodszych to Gotlieb i Pilip Rothang i Georg Preissler syn Filipa.

     W owych czasach nie była notowana w gminie Steinau „wolna miłość". Dopiero po 1918 r. trafiły się przypadki kilku nieślubnych dzieci, z których to pamiętam dziewuszkę bardzo miłą, wspaniałej urody Marysię. Szlachetna, cnotliwej obyczajności, wesoła i lubiana. Domniemany ojciec w okresie międzywojennym przywoził dlań z Niemiec bogate dary garderoby, więc z matką bywały zadowolone. Inne nieślubne dzieci nie doznawały troski tego rodzaju. Późniejsze losy ojca Marysi nie były znane. Wspaniała Marysia szczęśliwą śmiercią zmarła panienką.


Nowy Kamień w Polsce powojennej po 1918 roku

     W listopadzie 1918 r. gminę Steinau przemianowano z urzędu na gminę Nowy Kamień. Na miejsce wójta Niemca Mikołaja Portha powołano Polaka Szymona Ziemniaka, zaś w dalszym okresie, tj. po wojnie 1920 roku, wybrano tam na wójta młodego gospodarza Marcina Wąsika. Sprawował on ten urząd do 1935 r., kiedy to gminy jednostkowe zlikwidowano, a wieś jako gromada (sołectwo) weszła w skład zbiorowej w Kamieniu. Naczelnikiem tej gminy został tenże Marcin Wąsik z Nowego Kamienia.

     Mieszkańcy sołectwa Nowy Kamień zachowali zwyczaje porządku wewnętrznego i solidarności zaprowadzone przez kolonistów niemieckich, z których jeszcze wielu nadal tu mieszkało. Za wójtowania Marcina Wąsika dokonano budowy kilku okazałych budynków szkolnych, między innymi i w Nowym Kamieniu. Zbudowano drogę o twardej nawierzchni przez wieś Nowy Kamień do Wólki Łętowskiej, stanowiącą główny trakt od Kamienia do stacji kolejowej w Łętowni. Był ten wójt zawołanym propagatorem wielu poczynań gospodarczych i działaczem społecznym.

     Dobre stosunki międzysąsiedzkie wspomagał dodatkowo udział w różnych organizacjach społecznych, jakie istniały w okresie międzywojennym, zwłaszcza z inicjatywy działaczy Ruchu ludowego. Ożywiono działalność Kółka Rolniczego, poszerzając jego skład przez wciągnięcie doń jako członkinie wiele kobiet z postępową Rozalią Lebidową na czele. Stanowiły one sekcję Koła Gospodyń Wiejskich, prowadząc kursy szycia, gotowania i ogródków warzywnych. Kółko Rolnicze wyszło też z inicjatywą założenia sadu spółdzielczego w latach 1930-1931. Około 15-hektarowy kompleks ciągnął się poza stodołami wzdłuż wsi, a u każdego z członków zasadzono od 15 do 45 drzewek. Zakładano ponadto sady w mniejszych kompleksach, tak we wsi Kamień, jak i w Nowym Kamieniu. Wśród organizatorów tej akcji działał bardzo aktywnie Jerzy Schneikarth, o którym już poprzednio była mowa.

     A gdy w okresie 1932/33 mieszkańcy Kamienia ufundowali ze składek Sztandar Ludowy, symbol Witosowego Ruchu Ludowego, wykonały go dziewczęta na czele z Zuzanną Porth z Nowego Kamienia, Niemką sympatyzującą z ruchem ludowym. Wyszywały one napisy i ozdoby. Wtedy to znajomy Zuzanny, jakiś facet z Niska, postanowił wykraść ten sztandar. Ona jednak do tego nie dopuściła, bo domyśliła się jego zamiaru i przepędziła sromotnie zalecającego się do niej amanta.

     Działo się to w czasach ostrego tłumienia ruchu ludowego przez władze rządowe. Po licznych trudnościach doszło do poświęcenia Sztandaru we wrześniu 1933 r. Uroczystość, mimo deszczowej pogody, zgromadziła szerokie rzesze chłopskie z całej okolicy, a sam akt poświęcenia był wspaniały. Z miejsca zbiórki, oddalonego o 4 km od wsi, wyruszył pochód w czwórkach, z orkiestrą, do kościoła. Poświęcenie Sztandaru odbyło się uroczyście, a ksiądz proboszcz Grębski uświetnił tę ważną chwilę odpowiednim przemówieniem. Później, już pod gołym niebem, odbył się burzliwy wiec, wielotysięczna rzesza żądała powrotu Wincentego Witosa. Z polskich gospodarzy w Nowym Kamieniu, oprócz Marcina Wąsika, trzeba wymienić Antka Dalentę z prastarej rodziny kamieńskiej. Ożenił on się w początkach 1919 r. z wdową w Nowym Kamieniu i tam przy pomocy kilkorga pasierbów i własnych córek prowadził na dobrym poziomie kilkuhektarowe gospodarstwo rolne żony. Obok znajomości rolnictwa cechowała go wrodzona „smykałka" do majsterkowania. Był on i dobrym cieślą, i budowniczym, i wspaniałym stolarzem, a nawet i sztuka ślusarska nie była mu obca. Wszystkie maszyny gospodarcze umiał on zreperować. Poza tym pasjonował się postępową hodowlą pszczół i jako wzorowy pasiecznik miał z tego korzyści. Nie stronił od prac społecznych na wsi, a gospodarstwo jego narastało i kwitło na dobrym poziomie. Wchodził do zarządu Kółka Rolniczego i Stronnictwa Ludowego. Zmarł w latach 1970. w 80. roku życia.

     Innym mieszkańcem Nowego Kamienia był mój krewniak, Wojciech Radomski, który w czasie I wojny światowej kończył 3-letnią służbę w ułanach cesarskich. Był on słusznego wzrostu, z czerwoną ułańską czapką, w glancowanych butach z brzęczącymi ostrogami, z błyskotliwą szablą u boku, wysportowany, z zawadiacko podkręconym wąsem. Zwany był przez lgnące do niego dziewuchy ze wsi „miglanc" bądź „śmiglanc". Ożenił się on już po wojnie, w 1920 r., też z soczystą wdową po żołnierzu w Nowym Kamieniu. W zadbaniu prowadził jej średniorolne gospodarstwo i czuł się w tym ognisku rodzinnym jak u Pana Boga za piecem. Był miły, spokojny, pracowity. Do każdego odnosił się życzliwie i z szacunkiem, przez co był lubiany przez bliższe otoczenie. Nie zabiegał o tytuły i zaszczyty, należał do organizacji spółdzielczej i do Stronnictwa Ludowego. Pasjonowało go czytelnictwo literatury historycznej i prasa ludowa. Był też praktykującym członkiem Kościoła Katolickiego. Zmarł w latach 1970-tych w 80-tym roku życia. A to wierszyk na temat tego „Miglanca":

Czapeczka czerwona na ułanie
Wpatrzone dzieweczki są i panie,
Ponętna sylwetka jest Wojciecha,
Niejedna ślicznotka się uśmiecha.
Już wybrał, by przejść drogę nową
z pobożną, bogatą, młodą wdową.
Szabelka u boku już nie błyska
lecz kosa, co ścina, zostawiając rżyska.
Dlaczego mu obce zaszczyty, tytuły?
Czy skromność w grę wchodzi? i skąd te skrupuły?
Jest jeszcze i książka i prasa ludowa.
I one też mówią, i piękna ich mowa.

     Wśród wielu innych postępowych rolników wsi Nowy Kamień był jeszcze jeden bliski mi sąsiad, Jan Rurak, który po powrocie z Ameryki zakupił w latach 1920. wielomorgowe gospodarstwo poniemieckie w Nowym Kamieniu. Praca jego przy pomocy układnej, gospodarnej żony i czterech dorodnych synów, wychowujących się w dyscyplinie, przynosiła pożytki i potęgowała, poszerzała gospodarstwo do coraz wspanialszego rozkwitu. Bo żeby ziemia chciała rodzić, to nie nogami, a głową po niej trzeba chodzić. Ten światły gospodarz, nie rozstający się z literaturą rolniczą, bez ubiegania się o łatwiznę życia poza rolnictwem, łączył wiedzę z trudami ciężkiej pracy rąk i uświetniał swe gospodarstwo, które bez względu na lata klęsk czy urodzajów, z każdym rokiem błyszczało coraz większym rozkwitem. Doczekał on sędziwej starości w złotej jesieni życia i mając 80 lat odszedł do Stwórcy. A dobrze zaprawieni w gospodarstwie synowie gospodarują, bez szukania łatwizny życia, zgodnie z nowoczesnym postępem na przejętym po ojcu zagonie. A ich doborowe żony to świetne gospodynie i członkinie Koła Gospodyń Wiejskich.

     I jeszcze jeden stary mieszkaniec Nowego Kamienia - Józef Kędzior. Pod koniec XIX wieku zakupił on część posesji, pod administracyjnym numerem domu 1, z zabudowaniami, od Niemca Portha bądź Giintera. Wszyscy go tu polubili za czynne i skuteczni wprowadzanie wszech inicjatyw gospodarczo-społecznych z uprzemysłowieniem wsi. Należy tu wymienić cegielnię, z wyrobem dachówki palonej, budowę zespołowego młyna parowego i mleczarni ze skupem śmietany. Dało to w niedługim czasie efekty. Nie tylko wieś Steinau ale i cała wieś Kamień miała zadowolenie z tak pożytecznych udogodnień. Niestety w czasie I wojny, za okupacji rosyjskiej armii carskiej, ten przemysł został zniszczony. Inicjator zmarł, nim odbudowano te obiekty i tylko pozostała po nim serdeczna pamięć. Jednak syn, Ludwik Kędzior, podniósł to przedsiębiorstwo, uruchomiając młyn i tartak. W kryzysowym okresie międzywojennym, a także za okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej, dawał mieszkańcom pożyteczne usługi mlewne i tartaczne, nie pomijając mieszkańców okolicy i wsi spalonych. Zatrudniał także synów biedoty. Wspierał prześladowanych, a podczas okupacji wspomagał uciśnionych, ściganych i ukrywających się. Podawał pomocną dłoń i schronienie. Głodną inteligencję zaopatrywał w mąkę i zaspokajał inne potrzeby, toteż wielu zawdzięcza mu swoje ocalenie. A jednak po II wojnie światowej znaleźli się tacy, którzy z niewiadomych przyczyn, sprowadzili nań karny obóz odosobnienia. W tym czasie przedsiębiorstwo uspołeczniono. Zwolniony za Gomółki z obozu żyje w zapomnieniu, ale nie goni za łatwizną życia. Zaś młodszy jego brat, okryty ranami w bitwie pod Lenino, z mnóstwem orderów wojennych jako zasłużony, żyje na Ziemiach Odzyskanych.


II wojna światowa i okupacja hitlerowska

     Pierwsze dni września 1939 r. zwiastowały tragiczną klęskę. Dorastająca młodzież męska uchodziła za San, za cofającym się wojskiem, by przyłączyć się do obrony Ojczyzny, gdy będzie można stawić opór. Przy ogłuszających detonacjach bomb, spadających z samolotów na drogi, mosty i pobliskie miasta maszerowało wojsko, a za nim niezliczone tłumy zmęczonych ludzi, których pożywiano tu chlebem, mlekiem i wodą. Dnia 12 września w godzinach przedpołudniowych pojawiły się od strony Sokołowa pierwsze grupy hitlerowskich żołnierzy SS, w żelaznych chełmach, uzbrojonych po zęby. Wjeżdżali oni z germańską butą, patrząc złowrogo w stronę, przejętych grozą i goryczą starców, dzieci i kobiet, stojących na drodze przy własnych obejściach domowych. Na drugi dzień wkroczyła i zakwaterowała się armia. Żołnierze Wehrmachtu okazywali mieszkańcom nieco uprzejmości, co nie trwało długo. Bowiem po kilku dniach zjawiła się administracja wojskowa z żandarmerią SS, wydając szereg srogich zarządzeń. Przeprowadzono rejestrację wszystkich mieszkańców gminy, z podziałem na dzieci i starszych, zdolnych do pracy, inwalidów i starców. Żądano od ówczesnego wójta Kamienia Marcina Wąsika, dostaw dla wojska młodego bydła rzeźnego i trzody chlewnej, słomy i siana dla koni. Ów wójt po trzech tygodniach tak przykrego dla niego urzędowania zwrócił się do groźnego starosty Eihausa o zwolnienie z tego stanowiska. Starosta przyjął rezygnację. Na szczęście mieszkańców całej gminy Kamień funkcję wójta powierzono tutejszemu Niemcowi z Nowego. Kamienia - Jerzemu Schneikarthowi, o którym już tu kilka razy była mowa. Ten Biirgermeister przez dwa lata pełnienia tej funkcji stanowił prawdziwy ratunek dla swoich dawnych rodaków - Polaków. Nikogo w tym czasie nie dosięgła krzywda. Ochraniał zagrożonych obywateli i w razie konieczności ułatwiał im ucieczkę, zaopatrując w odpowiednie Ausweisy. Prowokatorzy, podli donosiciele i lizusy, zostali przez tego wójta unieszkodliwieni i odzwyczajeni od takiego postępowania.

     Mnie osobiście Jerzy Schneikarth uratował w 1940 r., gdy znalazłem się na gestapowskiej liście przestępców do rozstrzelania. Lista zawierała 12 nazwisk skazańców. Obok 9 notorycznych przestępców po wyrokach sądowych z okresu przed wojną, którzy już wcześniej za radą wójta zniknęli ze wsi, wyjeżdżając na roboty do Niemiec, było na liście skazańców jeszcze trzech: Piotr Libida, Wojciech Nicoł i Konstanty Radomski (czyli ja) - rzekomych komunistów. Byliśmy w rzeczywistości działaczami ruchu ludowego, nie komunistycznego. Biirgermeister, nie mogąc sam przekonać przybyłych w tej sprawie Gestapowców, odwołał się do wszystkich pozostałych kolonistów niemieckich, którzy jednomyślnie potwierdzili, że wskazani nigdy nie byli komunistami i że są uczciwymi ludźmi. Oficerowie Gestapo zgodzili się odłożyć sprawę do ponownego rozpatrzenia, do czego więcej nie doszło.

     Jerzy Schneikarth był starym kawalerem, ale chętnie kontaktował się z postępowymi kobietami z Koła Gospodyń Wiejskich w Kamieniu. Płeć piękna miała niemały wpływ na przychylnego wójta gminy. Ośmielały się z drobnymi nawet kłopotami uciekać się doń w skuteczną pomoc. Przyjaźnił się on z Paulinką Żakową, Kasią Mazurową, Rózią Libidowq, z kobietami w Łowisku i Łętowni, z Marysią Sądejową w Krzywej Wsi i z bardzo przystojną panną Anielą Piróg. Bywał przez nie goszczony na specjalnie urządzanych przyjęciach, przywożony na specjalnie po niego wysyłanej furmance. Razem z wójtem zapraszano i nas, urzędników gminnych, gdyż wójt nigdzie się nie ruszał bez zaprzyjaźnionego personelu biura U.G. Uczestniczyli w tych rozrywkowych gościnach poza moją osobą koledzy: Józef Majka, Ignacy Bednarz, Włodzimierz Mendrala i Jasiu Błądak. Jedynie sekretarz gminy Wojciech Nicoł, będąc pod ostrą kontrolą zazdrosnej żony, nie włączał się do tych gościnnych biesiad. W czasie jednej takiej biesiady w lokalu oberżysty Stanisława Czubata, w styczniu 1940 r., wszedł do nas podpity sąsiad Schneikartha z donosem. Zaczął wyjawiać, jak koledze, sąsiadów i swoich znajomych, którzy przed samą wojną, w czasie mobilizacji, wołali: "hitlerowcy na gałąź" i bili w okna kamieniami. Oburzony Schneikarth wstał i powiada: „słuchaj Józek! Ja tę historię ekscesów znam lepiej od ciebie. Wiem nawet, że i ty także rzucałeś kamieniami w dach Preisslera i donosiłeś na Policję żandarmerii o ulokowanej rzekomo w stajni radiostacji. Ja już zapomniałem o tym. A ty, jeśli pragniesz masakry, to napisz do żandarmerii w Nisku, a będziesz dół kopał i patrzył‚ jak Twoi przyjaciele i znajomi będą tarzali się we krwi od serii karabinów maszynowych". Taką dał mu odprawę. A nam tak zbrzydł ten obywatel, że do końca życia odnosiliśmy się do niego z niechęcią. Pamiętam, jak w grudniu 1939 r. przybył do biura znany gospodarz, by poufnie przekazać wójtowi wiadomość, ale wójt polecił mu mówić przy wszystkich "...bo ja nie mam tajemnic przed moimi pracownikami". Chłop wystękał, że synowie Partyki w Krzywej Wsi mają pełen schowek broni, amunicji i radiostacji, zebranej w lesie, pozostawionej tam przez kawalerię. Chodzą z tą bronią po lesie i bezkarnie ubijają sarny i jelenie. Na to wójt Schneikarth pokiwał głową i napisał kartkę do ojca tych chłopaków. Urzędowo polecił donosicielowi wręczenie tej kartki Partyce. Na drugi dzień stary Partyka przywiózł pełny wóz karabinów i pistoletów i trochę amunicji. Wszystko to złożyliśmy w areszcie gminnym zamienionym na magazyn. Partyka zaś otrzymał gotowe Ausweisy dla jego czterech synów, by zaraz się ulotnili i bezpiecznie zamieszkali gdzieś indziej. W ten sposób się uratowali i żyją do dzisiaj.

     Jeszcze innym razem, przyszedł gospodarz z Krzywej Wsi z tajnym donosem do wójta i mówi: „Piróg Józef zabił trzymetrowego wieprza" i pokazuje jednocześnie, jaki był wielki. Na to wójt powiada: „Wielka była świnia, ale nie większa niż ta, co tu przede mną stoi!". Chłop zaczął z zażenowaniem przepraszać, ale wójt polecił mu doręczyć Pirogowi kartkę. I tak się stało, że zabójca wieprza już wieczorem przywiózł rowerem kilka pęt ciepłej kiełbasy i kaszankę i na tym się skoczyło. A donosiciel do końca życia pozostał „świnią"!

     Wiele, wiele można by pisać o wójcie Schneikarthcie, jak ratował z rąk Gestapo wielu więzionych, jak pomagał zamiejscowym. Podobnie działała Susan z Porthów Zarzycka, która pracowała w Górnie u generała Luftwaffe nazwiskiem Waiz. Żydzi w gminie, mimo częstych kontrybucji, żyli jakąś nadzieją ocalenia. Dla niektórych wójt podpisywał lewe Ausweisy. Przygotowałem Kennkartę dla mojej sąsiadki Hawy Broth, pięknej blondyneczki, na nazwisko Ewa Chlebuś, którą także podpisał. Później woziła się ona wspaniałym samochodem z kapitanem Gestapo Górno-Rzeszów, zajeżdżając do nas po kiełbasę wiejską, za którą płacił ten oficer. Zniknęli gdzieś pod koniec okupacji w 1944 r. i już ich więcej nie widziano.

     W czasach wójta Schneikartha, od początku okupacji, w 1939 r. została zawiązana tajna organizacja wojskowa Z.W.Z. (Związek Wałki Zbrojnej). Należeli do niej z Nowego Kamienia akademik Antoni Buczek i młodzieżowiec Józef Jabłoński, zaś z Kamienia Wojciech Nicoł (sekretarz gminy) Franciszek Kogut. Księża z plebanii i kilku zaufanych byłych żołnierzy września oraz byłych oficerów, ukrywających się na tutejszej plebanii. W tym to czasie zapełniający się magazyn gminy zdawaną bronią, radiami i innymi nakazanymi przedmiotami, był potajemnie opróżniany. Pod osłoną nocy wynoszono broń na pobliski cmentarz i składano ją w obszernym grobowcu rodziny Kogutów. Klucznikiem był zaufany wójta, kolega Ignacy Bednarz. Nie chce się wierzyć, by wójt Schneikarth nie był świadom tego, co się działo. Od czasu do czasu mawiał: „Pamiętajcie, jak długo będę z wami, nikomu włos z głowy nie spadnie. Ale trzymajcie wodę w ustach, bo nie wiecie, że macie zdrajców". Nie dożył chwili, kiedy mógłby powiedzieć, kogo miał na myśli, choć obiecywał, że po wojnie to zrobi. Wszyscy koloniści niemieccy, jak już było wcześniej opowiedziane, zostali w 1942 roku przesiedleni z gminy Kamień do nowej kolonii niemieckiej pod Mielcem. Wyjechał także wójt Jerzy Schneikarth i nigdy już stamtąd nie wrócił. Zmarł na zawał serca. Jego pamięci poświęcony jest krótki wiersz. „Przyjaciel".

„Przyjaciel
Między nami, rodakami, długie lata Schneikarth Jerzy żył
I nikt pewnie nie zaprzeczy, niezły człowiek z tego Niemca był.
Kiedy Hitler nas mordował, bił, rabował świadkiem Bóg
- On, pod strachem, nas ratował, tak jak mógł.”

     Po odejściu Schneikartha do Mielca, pierwszą ofiarą mordu stał się jego sąsiad, młody Stanisław Piekut. Wracając nocą od dzieweczki natknął się na patrol żandarmerii, nie mając przy sobie dokumentów. Odstawiony do Gestapo w Górnie, w czasie katorgi, wbił ostre zęby w nogę gestapowca, który kolbą pistoletu pozbawił go życia. W dzień Trzech Króli w 1943 r. w nocnej gestapowskiej obławie, we wsi Kamień i Nowy Kamień, przy udziale Wermachtu i granatowej policji, znaleziono zamarznięte zwłoki 14-letniego Żydka, ukrywającego się w budynkach gospodarczych Nowego Kamienia w zagrodzie Wąsika i sąsiadów. Biedak był synem ubogiej rodziny żydowskiej w Kamieniu. Zginął jako ostatnia ofiara tej wielodzietnej rodzin. Tej samej nocy obława znalazła we wsi Prusinie w śniegu za stodołami dogorywające ciało znanego domokrążcy, Żyda Zajlika Aszy, śmiertelnie ranionego strzałem. Trzecia ofiara tej nocy to młody, szlachetny Żyd Samuel Weintraub w Prusinie, który powiesił się w kryjówce własnego domu. Zginął jako samobójca w obawie przed hitlerowskimi siepaczami. O tragicznych wydarzeniach likwidacji ludności Żydowskiej, nasilającej się po utworzeniu getta w 1941 r. napisałem w osobnym opracowaniu, poświęconym martyrologii Żydów. W wyniku opisanej wyżej obławy wyłapano setki ludzi na wywóz do Niemiec. Dokonano rekwizycji bydła rogatego i trzody chlewnej nieposiadającej rejestracji. Później następowały sporadyczne przypadki wyłapywania w domach podejrzanych, najczęściej z donosu. Katowano ich i mordowano. Pracująca w Luftwaffe w Górnie Susan z Porthów Zarzycka, u generała Walza, węszyła tam, co się dało. Specjalnymi grypsami uprzedzała zagrożonych, ratując tym sposobem wielu od zagłady. Nie małe też zasługi w dziedzinie ochraniania Polaków położył wójt w Górnie, były rodak gminy Steineu Remberger, z gminy Nisko Racławice. Temu Niemcowi zawdzięcza swoje ocalenie wielu mieszkańców powiatu Nisko.


Czasy powojenne w Nowym Kamieniu

     Mieszkańcy sołectwa w Nowym Kamieniu zachowali wiele zwyczajów porządku wewnętrznego i gospodarności wprowadzonych tu kiedyś przez kolonistów niemieckich. Aż 70% gospodarstw miało powierzchnię do 5 ha, a ich właściciele stali się chłoporobotnikami. Pozostałe gospodarstwa były większe, ponad 5 ha, dobrze zagospodarowane, zgodnie z postępem rolniczym. Wieś szybko zmieniała się z drewnianej w murowaną. Estetyka wspaniałych domów postawiła wieś na pierwszym miejscu w województwie. Sołectwo posiadało 671 mieszkańców (w roku 1973), 120 gospodarstw poniżej 2 ha, 46 gospodarstw od 2 - 5 ha, oraz 56 gospodarstw powyżej 5 ha. Ochotnicza Straż Pożarna, od dawna zorganizowana, otrzymała wspaniałą remizę strażacką. Dwie szkoły: to 7-klasowa szkoła podstawowa i szkoła rolnicza. We wsi znajduje się stary cmentarz poniemiecki w zupełnej ruinie. Zarósł on na obraz buszu afrykańskiego, jako spustoszone rumowisko. Jest to miejsce spoczynku zaprzyjaźnionych z ludnością polską naszych sąsiadów, zasługujące na pamięć i szacunek. Może by z pożytków poniemieckiego lasu serwitutowego ogrodzić tę historyczną już działkę Cmentarza.

     Z wielkich inwestycji okresu Gierkowskiego warto przypomnieć o „Bukaciarni" pobudowanej na polach wsi Nowy Kamień. Komisja do spraw rolnych wraz z przyboczną Radą, gdzie uczestniczyli i delegaci z Nowego Kamienia, w nadziei na łatwiznę życia, podjęły inicjatywę bardzo kosztownej budowy obory przy Spółdzielni Kółek Rolniczych.
Ta szumnie okrzyczana inwestycja socjalistycznej gospodarki Państwa pochłonęła około 100 milionów złotych oraz około 500 ha ziemi wywłaszczonej od chłopów na bazę żywieniową dla bukaciarni. Ziemia ta i w większości na siłę wydzierana chłopu, była obficie zlewana łzami krzywdy ludzkiej. Wielu broniących swego kawałka było karanych wysoką grzywną lub w inny sposób „unieszkodliwianych". Spółdzielnia Kółek Rolniczych (SKR) otrzymywała grube miliony złotych dotacji na tzw. „zagospodarowanie", które były marnotrawione przez niegospodarność. Faktem jest, że z każdym rokiem gospodarczym bilans roczny bukaciarni zamykał się wielomilionowym niedoborem. W 1981 r. niedobór sięgnął 10 milionów. Pomniejszono go samowolnie przez likwidację udziałów członkowskich Kółka Rolniczego i nadwyżkami (zyskami) z przedsiębiorstwa tartaku i cegielni sprawnie funkcjonujących.

     Niedobory bukaciarni wynikały między innymi z nadmiernej selekcji, czyli uboju z konieczności młodych i kosztownych bukatów, a z drugiej strony z obfitych premii pracowniczych i niegospodarności. Toteż decyzją władz wojewódzkich w roku 1981 zarządzono likwidację bukaciarni. Brutalnie wydarte grunty zwrócono chłopom. Najwięcej skorzystali inicjatorzy tej kolektywizacji, bo zyskali dogodne kredyty na rozbudowę specjalistycznego gospodarstwa, talony na ciągniki z kompletem agregatów, awans społeczny dla siebie i rodziny, nie wyłączając Krzyży Kawalerskich, których mimo upadku bukaciarni nikt im nie odbierze!

     Wieś Nowy Kamień dużo zawdzięcza rzetelnemu działaczowi Józefowi Jabłońskiemu, który od najmłodszych łat włączył się w wir życia społeczno-politycznego. Cechowało go zamiłowanie do literatury, a czytelnictwo pogłębiło i uzupełniło uświadomienie w różnych dziedzinach życia oraz gospodarczego uspołecznienia. W latach 1930. pociągnął za sobą chętnych z pośród zacofanej młodzieży, którą uszlachetniał tworząc zespół kulturalno-oświatowy, a później Związek Młodzieży Wiejskiej "Wici". Z tym stowarzyszeniem w czasie niemieckiej okupacji tworzył szeregi konspiracyjnego ruchu oporu w Batalionach Chłopskich - ROCH. Po wyzwoleniu nie szukał zaszczytów i zasług dla łatwizny życia, lecz włączył się w pracę społeczno-organizacyjną. W środowisku wsi rodzinnej długo prezesował, spełniając obowiązki przewodniczącego Zarządu i Wspólnoty Serwitutowej obejmującej obszerną połać lasu i łąk pastwiskowych, gdzie z jego inicjatywy powstało przedsiębiorstwo tartaczne, zaspokajające potrzeby gospodarcze wszystkich członków wspólnoty na tej wsi. Zainicjował Spółkę Wodną dla budowy wodociągów, którą urzeczywistnił. Objęła ona w niedługim czasie całą gminę, gdzie urealniony jego plan daje społeczeństwu niemałe korzyści. Dotyczy to również elektryfikacji i radiofonizacji wsi Nowy Kamień, z czego dużo jest pożytku. Napotykał jednakże w swojej pracy na poważne trudności, a to z powodu swej bezpartyjności. Jego uczciwa praca obfitowała w pełnię rezultatu gospodarczego, a mniej - politycznego, jaki sugerowały władze ówczesnej administracji państwowej. Kolega Jabłoński kroczył w bój odważnie, z podniesionym czołem, nie załamując się, pokonywał ciężkie przeszkody.

     Wielki był wkład pracy tego utrudzonego już działacza, który bez najmniejszego zainteresowania materialnego kładł pełnię serca i chłopskiej duszy polskiej w każde dzieło dla wsi. Nie dozwalał też, by z owoców społecznych nie urwał ktoś korzyści dla swej prywaty. To zapewne sprawiło, że ani stowarzyszenia, ani żaden urząd nie zadbał, by został ten zasłużony człowiek wyróżniony odznaczeniem państwowym Krzyża Kawalerskiego, ani nie wszedł na członka bodaj Koła ZBOWIDu. Zamknął się w swojej samotności w małorolnym gospodarstwie, hodując konika, 2-3 krowy i drób. Lecz i tutaj złość ludzka spowodowała zbrodnicze podpalenie stodoły z zapasami dobytku. Na domiar złego władze administracji państwowej wydarły ten Praojcowski zagon na rzecz Państwowego Funduszu Ziemi, dając mu w zamian rentę rolniczą w mizernej kwocie 750,- zł, z której jednakże ten bezradny już starzec, jak dotąd jeszcze nie korzysta. Taka to bywa dola i losy oddanego społecznika na wsi, steranego ciężarami życia.

     W okresie powojennym zamieszkał w Nowym Kamieniu rolnik młodszego pokolenia Jan Kuduk. Przyżenił się on w latach 1950., biorąc piękną, młodą i gospodarną dziewicę na średniorolnym gospodarstwie. Młodzieńca tego cechowały, prócz urodnej postawy dobrze zbudowanego, wspaniałego mężczyzny, szlachetny i prawy charakter, powaga i obyczajne zachowanie - rzadko spotykane wśród młodzieży wsi. Znał on i sztukę stolarstwa i ciesiołki, a wrodzona mu gospodarność potęgowała rozkwit wzorowego gospodarstwa. Wyróżniło się ono w postępowej zarodowej hodowli trzody chlewnej i innych zwierząt domowych. Wysoko towarowe gospodarstwo umożliwiło mu zakup wielohektarowej działki ziemi ornej płatów łąk, a także ciągnika z całym kompletem maszyn i narzędzi rolniczych, a także urządzeń do unowocześnienia warsztatu stolarskiego.

     Społecznie działał on w Stronnictwie Ludowym w Ochotniczej Straży Pożarnej i w Kółku Rolniczym, oraz bardzo czynnie w radzie Komitetu Parafialnego Kościoła. W każdej dziedzinie pracy społecznej bywał, jak żołnierz czynny, konsekwentny i obowiązkowy. W założonej rodzinie cieszył się nie tylko schludną, pracowitą i szanującą się żoną, ale i zdrową, chętną do pracy w gospodarstwie, leciwą już teściową. To te kobiety trzymały przysłowiowe trzy węgły całości gospodarstwa, gdzie uwydatniło się przysłowie: „dobry gospodarz przy dobrej gospodyni". Rozkwit gospodarstwa umożliwił bez uszczerbku kształcenie córek, którym zapewniono dogodną egzystencję z pracy zawodowej poza rolnictwem. No i gospodarstwo nie ma następcy! Zaawansowane schorzenia urobionych rąk i uchodzonych nóg starej a i młodszej gospodyni odbijają się ujemnie na gospodarstwie, w którym całość pracy spada na podstarzałego już gospodarza. U niego także choroba nerek i wątroby paraliżuje siły do ciągłej pracy. Toteż to kwitnące gospodarstwo jak szybko się rozwijało, tak jeszcze szybciej zaniedbuje się i obniża egzystencję.

     Taki paraliż gospodarczy objawia się i u wielu innych starych rolników bez następcy. Ciężar zaś starości oddaje tych strudzonych ludzi na łaskę i niełaskę potomstwa, mimo że latami opłacali składki na Fundusz emerytalny. Oto dola starego człowieka. Nie każdemu pisana sielsko-anielska, złota jesień życia.
Te gorzkie refleksje nie mogą jednak osłabić wiary w życzliwość, dobroć i miłość bliźniego, zgodnie z Przykazaniami Bożymi‚ o których tak wiele przykładów odnotowałem w tym opracowaniu. Związani sąsiedzką przyjaźnią, płynącą ze wspólnej codzienności, podobnych potrzeb i dążeń, a nade wszystko z ciężkiego trudu rolnika, mieszkańcy polskiej wsi i niemieccy koloniści dowiedli w najtrudniejszych czasach hitleryzmu, jak te więzi były głębokie i jak ważne dla zachowania UFNOŚCI W LUDZKĄ SOLIDARNOŚĆ.

     Opracowanie, zapoczątkowane w napisanej przeze mnie MONOGRAFII WSI KAMIEŃ, zostało rozwinięte i przetworzone w grudniu 1986 r. w Kamieniu.

 

Kto jest online


     Naszą witrynę przegląda teraz 17 gości 

Wsparcie działalności

 

Towarzystwo  Przyjaciół   Kamienia

 jest organizacją pożytku publicznego.

Można przekazać 1,5 % podatku

 W zeznaniu podatkowym należy wpisać:   KRS - 000 0037454

i deklarowaną kwotę podatku.

 

Wypełnij PIT on-line i przekaż 1.5% dla Towarzystwa Przyjaciół Kamienia

Copyright ? 2010 Towarzystwo Przyjaciół Kamienia. Design KrS, Valid XHTML, CSS