JAN KIDA - bohater II wojny światowej |
Jan Kida urodził się 13.05.1916 roku w Krzywej Wsi. Historia jego życia zaczęła się tragicznie, bowiem Jego ojciec Błażej Kida tuż po ślubie z Katarzyną Krudysz wcielony został do wojska austriackiego i wysłany do walk na Bałkany, gdzie wkrótce tam zginął, jeszcze przed narodzeniem syna. Szkołę podstawową ukończył w Krzywej Wsi. Jako dorastający chłopak miał wielkie upodobanie do broni, posiadał w tym czasie broń myśliwską, którą używał podczas polowania zwierzyny w lesie, ale z której również uczył się celnie strzelać. Jako najstarszy z sześciorga rodzeństwa pomagał rodzicom w utrzymaniu rodziny wyrabiając koszyki, które sprzedawał w Rudniku nad Sanem.
Jesienią 1938 roku w wieku 22 lat wcielony został do nowo utworzonego Dywizjonu Rozpoznawczego w Rzeszowie mieszczącego się przy ulicy Lwowskiej. Dywizjon ten wchodził w skład 10 Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej dowodzonej przez płk Stanisława Maczka. Tuż przed wojną, bo 4.08.1939 roku Dywizjon wyprowadzono z jednostki w Rzeszowie i zgrupowano go w okolicach Czudca i Babicy. Natomiast 15.08.1939 całą Brygadę przegrupowano w okolice Liszek koło Krakowa. Miała ona osłaniać tyły Armii Kraków w obliczu nadciągającej wojny. II wojna światowa zastała Jego Dywizjon właśnie w Liszkach.
Pierwszą i największą bitwę w okresie kampanii wrześniowej Dywizjon Rozpoznawczy stoczył w dniu 5.09.1939 r. w Skrzydlnej pod Jordanowem (małopolskie). Jan Kida wówczas w stopniu kaprala walczył w 2. plutonie Szwadronu Strzeleckiego dowodzonego przez ppor. Józefa Bielatowicza. Niestety kule nieprzyjaciela dosięgły Jego dowódcę i został on ranny. Wówczas kapral Kida wziąwszy na plecy swojego dowódcę, czołgając się chciał wyprowadzić go z pola walki. Jednakże powtórna seria z karabinu zabiła porucznika, ale ocaliło to życie jego podkomendnego. Ppor Bielatowicz pochowany jest na cmentarzu parafialnym w Skrzydlnej.
W następnych dniach Dywizjon przemieszczał się w kierunku wschodnim staczając walki m.in pod Rzeszowem, Albigową. W dniu 15.09.1939 r. dotarł on do Lwowa staczając bitwę o miasto.
18.09.1939 r. - po najeździe sowieckim na Polskę na rozkaz Naczelnego Wodza Brygada w szyku defiladowym przekroczyła granicę polsko - węgierską, gdzie została rozbrojona i internowana. Granicę przekroczyło około 1500 żołnierzy, czyli 50% stanu osobowego Brygady.
21.10.1939 roku resztki Brygady w liczbie około 1000 żołnierzy przedostało się do Francji i po uzupełnieniu składu przez prawie cały rok brali udział w Kampanii Francuskiej w okolicach Marsylii.
W październiku 1940 roku z Francji poprzez Tunis, Maroko, Portugalię, Gibraltar Brygada przedostała się do Szkocji w okolice Edynburga. Tam żołnierze szkolili się i przygotowywali razem z aliantami do największych bitew z siłami wroga. W okresie tym Jan Kida zdobył wiele uprawnień, m.in. do prowadzenia wszelkiego rodzaju pojazdów mechanicznych i bojowych.
18.08.1942 r. Dywizjon Rozpoznawczy przekształcony został w 10 Batalion Dragonów a 18 marca 1944 roku w X Pułk Dragonów, który wchodził w skład Pierwszej Dywizji Pancernej dowodzonej przez Generała Brygady Stanisława Maczka.
1 sierpnia 1944 roku Dywizja wylądowała w Normandii w okolicach miejscowości Caen. Jan Kida wówczas już w stopniu wachmistrza pełnił funkcję dowódcy plutonu w I Szwadronie Rozpoznawczym. Brał udział w bitwie pod Falaise, Chambois i innych miastach na terenie Francji, Belgii, Holandii i Niemiec. Pamiętam Jego opowiadanie, jak Jego pluton rozpoznawczy pod osłoną nocy brawurowo rozbroił cały pułk niemiecki. W jednej z bitew w Holandii w 1945 roku został ciężko ranny w kręgosłup, leczony był m.in. w Paryżu.
Po zakończeniu wojny do wiosny 1947 roku stacjonował w Niemczech w okolicach Odenburga. Następnie oddziały przerzucone zostały do Wielkiej Brytanii, zaś ostateczna demobilizacja nastąpiła 19 maja 1949 roku.
Jak się okazało potem był to jeden z najtrudniejszych okresów Jego życia. Do Polski nie mógł wracać w obawie przed utratą życia z rąk komunistów, zaś władze angielskie potraktowały zdemobilizowanych żołnierzy jako potencjalnych przestępców. Podobny los spotkał ich dowódcę Generała Stanisława Maczka, który stracił obywatelstwo polskie, zaś by zapewnić byt swojej rodzinie musiał przez kilkanaście lat pracować jako barman w hotelu u swojego podkomendnego.
Starszy wachmistrz Kida Jan odznaczał się niezwykłą odwagą, męstwem, mądrością i nieprzeciętną inteligencją. To te cechy pozwoliły mu przeżyć ten okrutny czas wojny.
Za swe dokonania wojenne w okresie kampanii wrześniowej dwukrotnie odznaczony został Krzyżem Walecznych, natomiast za Kampanię we Francji, Belgii, Holandii i Niemczech 1944-45 Krzyżem Srebrnym VIRTUTI MILITARI oraz trzykrotnie Krzyżem Walecznych. Otrzymał również wysokie odznaczenia wojskowe Francji, Belgii i Holandii.
W dniu 20.02.1969 roku zarządzeniem Ministra Obrony Narodowej na uchodźstwie został awansowany do stopnia chorążego.
Jeszcze w okresie stacjonowania w Niemczech poznał kobietę swojego życia Helenę Andrzejewską z Kujaw, z którą się ożenił i zamieszkał w Londynie. Mieli trójkę dzieci. Przez ostatnie lata mieszkali w SUTTON na peryferiach Londynu.
Wujek Jan Kida często przyjeżdżał do rodzinnej miejscowości. Podczas spotkań rodzinnych opowiadał o walkach, jakie toczył z wrogiem. Zawsze był na pierwszej linii frontu jako tzw. szpica, w najbardziej niebezpiecznej części działań Dywizji. Jego opowiadania wzbudzały w nas siostrzeńcach, bratankach wielki podziw. Był On dla nas wielkim Patriotą, ale również wielkim Bohaterem, którym wówczas nie mogliśmy się chwalić. Dawał nam lekcje historii, której nigdzie nie uczono. Wzbudzał w nas poczucie szacunku i patriotyzmu do Ojczyzny. Takim będziemy Go pamiętali.
Poczet sztandarowy z udziałem Jana Kidy podczas uroczystości rocznicowych w Normandii
Jan Kida wraz z żoną Heleną z domu Andrzejewska w swoim domu w Londynie
Kochany Wujku !!! (cytat z pożegnania pogrzebowego)
„Walczyłeś o domy, ulice, miasta, klasztory, kościoły i wzgórza na obczyźnie. Teraz zdobyłeś to najpiękniejsze wzgórze w Twojej rodzinnej wsi. Jest to ostatnie wzgórze, w którym spoczniesz wśród swojej rodziny: matki, siostry, brata i znajomych, w okolicach pól, przy śpiewie ptaków. O takim miejscu całe życie marzyłeś i powtarzałeś, że tu chcesz spocząć. Dziś spełnia się Twoje marzenie, a uroczystość z ceremoniałem wojskowym niech Ci będzie nagrodą za to wszystko czego dokonałeś dla Ojczyzny”. Spoczywaj w Pokoju.
Jan Kida dożył sędziwego wieku, zmarł w Londynie w dniu 22.06.2014 roku.
Zgodnie z Jego ostatnią wolą pochowany został na cmentarzu parafialnym w Kamieniu w dniu 4.07.2014 roku przy udziale rodziny oraz wielu mieszkańców Kamienia i okolic, w asyście kompanii honorowej Wojska Polskiego z Rzeszowa. Mszę świętą sprawował i kazanie wygłosił Ks. Infułat Józef Sondej z Rzeszowa.
Władysław Kołodziej Rzeszów
|
|
Wiekowy Jubileusz Mojej Szkoły w Kamieniu |
Zadzwonił bardzo szanowany i ceniony mieszkaniec Kamienia Józef Czubat z pytaniem, czy nie mam spisanych wspomnień z czasów nauki w szkole w Kamieniu. Jakie wspomnienia może mieć prawie osiemdziesięcioletni Kamieniak. Wydawało mi się, że niewiele można napisać o tych latach. Starałem się sięgnąć pamięcią do lat pięćdziesiątych, do koleżanek i kolegów ze szkoły: Krysi, Janiny, Wandzi, Heleny, Urszuli, Adasia, Genka, Leszka, Staszka, Józka i wielu innych, których imion nie pamiętam. Jako uczeń Szkoły Podstawowej w Kamieniu rozpocząłem naukę w 1953 roku. To jest ważny rok w historii świata z uwagi na śmierć Józefa Stalina. Pamiętam komentarz ojca o opłakującej kobiecie, że to powinny być „łzy radości”, gdyż zmarł jeden z największych zbrodniarzy w historii ludzkości. W pierwszych dniach mojej edukacji odległość jaką musiałem przejść do szkoły wynosiła ok. 2,5 kilometra i po drodze miałem do pokonania dwa wzniesienia. Śmiało mogę się usprawiedliwić, że do szkoły miałem trochę „pod górkę”!
Mieszkaliśmy w Steinau na komornym w ostatnim domu wioski. Można nawet powiedzieć, że dom stał już za wsią, gdyż oddzielała nas od ostatniego domu Steiunau droga na Najfeld. Zabudowania architektonicznie różniły się od zabudowy poniemieckiej wioski zarówno w kształcie budynków, ale też położeniem na działce: części mieszkalnej domu, kuźni i obory, które były w jednym ciągu. Wędrówka przez całą wiochę po nauki w szkole wcale nie była przyjemna, gdyż byłem jedynym, który chodził do szkoły w Kamieniu, natomiast moi rówieśnicy uczyli się w szkółce poniemieckiej położonej w środku Steinau. Ja jednak od razu chodziłem do tej szkoły w samym centrum Kamienia, ale w niedługim czasie przenieśliśmy się do naszej nowej siedziby, blisko cmentarza na Linksajcie. Z tej nowej siedziby miałem już tylko pół kilometra do szkoły.
Pierwsza lekcja zaczynała się od pacierza „Ojcze nasz”. Historii uczył nas dyrektor szkoły Wiktor Legutko. Mieliśmy problemy z matematyką, za nieuctwo były kary dyscyplinarne w postaci okładania otwartej dłoni drewnianą linijką, po odliczeniu razów rachunki szły nam znacznie łatwiej i dość szybko nauczyliśmy się dodawać, odejmować, w mig opanowaliśmy tabliczkę mnożenia oraz dzielenia. Gorzej było z pisaniem, bo złamałem sobie rękę na rowerze i prawa ręka była w gipsie, więc pisałem lewą ręką, co niezbyt się to pismo podobało nauczycielce, za co miałem obniżony stopień. Pisałem za to opowiadania o jeleniach i pływaniu łódką po Sanie i Wiśle do Gdańska. Opowiadania te nawet się podobały polonistce i miałem zawsze pozytywny stopień z polskiego. Znalazłem kiedyś w domu skrzypce i chciałem się uczyć grać na tych skrzypcach, które nie miały części strun i smyczek był pozbawiony części włosia. Ojciec mnie zbywał, ale w końcu kazał się zgłosić do Pana Legutki, który prowadził chór i miał muzykantów. Pan Legutko uznał jednak, że skrzypce wymagają zbyt wiele naprawy i uzupełnień, odesłał mnie do lutnika w Rzeszowie, czy nawet w Krakowie. Ojciec jak usłyszał, że skrzypce wymagają nakładów finansowych, z uwagi na znaczne wydatki przy budowie domu, inwestycję w naukę na skrzypcach jedynego syna odłożył na lata późniejsze. W ten sposób Polska utracił przyszłego „wybitnego” skrzypka (być może nawet drugiego Kulkę). Skrzypce oczywiście zniknęły, które po latach odnalazłem we Wrocławiu u stryja Józka, który czasami coś tam sobie na nich rzępolił.
|
Więcej…
|
Czy wiesz co to jest ”Patryja” w Krzywej Wsi?
Do publikacji opowieści o „Patryji” skłoniły mnie rozmowy z ludźmi, których rodzinne korzenie wywodzą się z Krzywej Wsi w gminie Kamień. Dla nich jedną z atrakcji dzieciństwa i młodości była wieża. Jaka wieża? Drewniana czy niemiecka?
Z rozmowy z Anną Piróg wynika, że jej zmarły mąż Józef Piróg pamiętał wysoką, ponad 30-metrową więżę obserwacyjną, zbudowaną dla niemieckiego wojska w czasie II Wojny Światowej z metalowych szyn i prętów, która stała na jego ziemi. Dziś to lokalizacja pomiędzy Kamieniem a Górnem, przy drodze wojewódzkiej numer 878 Nisko-Rzeszów, tam gdzie niedawno znajdowała się tzw. asfaltownia dla budowy trasy S 19; teren ten do 1950 roku znajdował się w granicach gminy Kamień i należał do Krzywej Wsi.
W relacjach jej syna Jana Piroga pojawia się obraz drewnianych elementów w tej budowli - podłogi i kosza, który mógł być przeznaczony dla wartowników. Według niego mogły to także być pozostałości po stojącej w tym samym miejscu wieży drewnianej, o której opowiadał mu jego ojciec.
Zagłębiając się w historię niemieckiej wieży obserwacyjnej w Krzywej Wsi pojawiło się kilka informacji, które wskazywałyby, że lokalizacja wybrana przez okupanta w czasie II Wojny Światowej nie była przypadkowo, bo już wcześniej w tym miejscu istniała drewniana wieża obserwacyjna. Potwierdza te informacje Józef Przybysz, mieszkający w Krzywej Wsi od 1940 roku. Chętnie słuchał on opowieści swojego ojca Pawła Przybysza, urodzonego w 1901 roku i Józefa Majki, zmarłego w 2020 roku w wieku 101 lat. Twierdzili oni, że po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku wojsko polskie w latach 1921-1922, jak wspominali - „za Piłsudskiego”, wybudowało bardzo wysoką wieżę obserwacyjną dla celów wojskowej obserwacji terenu. Ojciec Józefa Przybysza wspominał, że z wieży tej korzystała również Ochotnicza Straż Pożarna z Kamienia. Jednakże do tej pory nie znaleziono dowodów (np. zdjęć) innych, niż wspomnienia mieszkańców potwierdzających istnienie drewnianej wieży obserwacyjnej wybudowanej przez polskie wojsko, na której okupant niemiecki w czasie II Wojny Światowej wybudował czy też dobudował metalową wieżę strażniczą.
O wieży znajdującej się w Krzywej Wsi opowiadał mi także Władysław Kostyra. Z jego wspomnień wynika, że po II Wojnie Światowej jako młody chłopiec często wspinał się na tę konstrukcję. On także pamięta jej drewniane elementy. Wspinając się na nią z kolegą Janem Pierogiem, mówili, że to resztki wieży drewnianej wybudowanej przez Polaków, o której słyszeli od starszych mieszkańców wsi. Dla dzieci i młodych ludzi była ona wielką atrakcją, a wyczynem było wejść na jej szczyt. Ze szczytu wieży widać było cały teren gminy Kamień, a ktoś kto miał lornetkę mógł zobaczyć klasztor w Leżajsku. Ojciec mojego rozmówcy opowiadał mu, że było to możliwe, bo niemieccy żołnierze, używający wieży w okresie wojny i okupacji w celach wojskowych, wycięli w lesie drzewa tworząc korytarz ułatwiający widoczność w tym kierunku.
Kolejna moja rozmówczyni, Karolina Gancarz z domu Bałut, wspominając okres okupacji niemieckiej podczas II Wojny Światowej, pamięta doskonale metalową, ponad 30-metrową, wieżę obserwacyjną, którą mieszkańcy wsi nazywali „patryją”, wybudowaną przez okupanta kilka metrów od pola jej ojca w Krzywej Wsi. Gdy w jej pobliżu pasła krowy, widziała na jej szczycie uzbrojonych niemieckich żołnierzy, słyszała ich „szwargotanie”. Według niej istniało połączenie telefoniczne wieży z budynkiem szkoły w Krzywej Wsi, gdzie stacjonowali niemieccy żołnierze oraz z Górnem, gdzie znajdował się ośrodek szkoleniowo-wypoczynkowego lotników niemieckich, na terenie dzisiejszego sanatorium. Jest tego pewna, bo jej ojciec pracując z sąsiadem Józefem Kurysiem w polu, orząc, uszkodzili przewód telefoniczny; zatrzymani przez władze okupacyjne w Górnie cudem uniknęli za to kary śmierci. Widziała także usytuowane w pobliżu wieży prowizoryczne lotnisko, na którym lądowały niemieckie ćwiczebno-patrolowe samoloty. Budynek, w którym mieszkał dowódca kierujący jednostką wojsk niemieckich w Górnie, znajdujący się na terenie dzisiejszego sanatorium w Górnie, do dziś nazywany jest „generałówką”. Dobrze zachowała w pamięci zdarzenie, kiedy przechodząc obok tego budynku niemiecki „Generał”, czyli dowódca tej placówki wojskowej, ruchem ręki przywołał ją do okna i dał jej dużą kromkę chleba białego z masłem i wędliną. O tymże „Generale” pisze w swoich wspomnieniach Walenty Klimek, mieszkaniec Kamienia, który służył w armii austriackiej przed 1920 rokiem. Podaje on, że jego jednostką dowodził żołnierz, który potem zarządzał ośrodkiem szkoleniowo-wypoczynkowym w Górnie. Ten general nazywał się Walz, pochodził ze Spiru w Bawarii w Niemczech był komendantem lotniska w Górnie od 1 kwietnia 1941 do 31 października 1944, zmarł w polskiej niewoli 18.12.1945 r.
W czasie okupacji żołnierze niemieccy coraz rzadziej korzystali z wieży strażniczej, co mieszkańcy Kamienia wykorzystywali odkręcając i zabierając metalowe części konstrukcji. Ponieważ wieża ta stała na gruncie należącym do Józefa Piroga, żołnierze nakazali mu, pod groźba śmierci, pilnować budowli przed zniszczeniem. Pod koniec okupacji wieża, ogołocona z metalowych elementów, musiała być podparta drewnianymi drągami zabezpieczającymi ją przed zawaleniem. Po wojnie nikt już o nią nie dbał, aż zawaliła się podczas burzy, około 1981 lub 1983 roku.
Moja rozmówczyni Zofia Piróg, wspomina, że wieża dla młodych kamieńskich dziewcząt i chłopców w czasach jej młodości była miejscem spotkań, gdzie można było popisać się odwagą, szczególnie wtedy, gdy wspinanie się na chylącą się ku upadkowi wieżę z każdym rokiem było coraz bardziej niebezpieczne.
Dziękuję bardzo za miłe rozmowy i wspomnienia o wieży rodzinie Pirogów - Pani Annie, jej dzieciom Zofii i Janowi, Pani Karolinie Gancarz oraz Panom Władysławowi Kostyrze i Józefowi Przybyszowi, którzy swoją pamięcią wzbogacili historię gminy Kamień zebraną dla Towarzystwa Przyjaciół Kamienia
.
Jeżeli ktoś z Państwa Czytelników zna lub pamięta z opowiadań swoich przodków jakieś historie o wieży w Krzywej Wsi to uprzejmie proszę o kontakt.
Kamień, październik 2024 rok
opracował Józef Czubat |
Konstanty Radomski - Kamień k. Rudnika nad Sanem 56-143 nr 398 |
WSTĘP
Opisuję mieszkańców kolonii niemieckiej we wsi Nowy Kamień, nazwanej przez nich "Steinau”, jako naszych sąsiadów, z którymi współżyliśmy w zgodzie i wzajemnej życzliwości, niezależnie od wydarzeń na arenie politycznej. Byli to Niemcy dobrzy. I choć ucierpieliśmy okrutnie, zwłaszcza w czasie drugiej wojny światowej od nienieckiej przemocy i hitlerowskiego bestialstwa, oceniamy tych naszych sąsiadów sprawiedliwie, ceniąc ich rzetelną postawę wobec Polaków w tych najdramatyczniejszych czasach.
Jestem mieszkańcem wsi Kamień z dziada pradziada i całe moje życie związało się z tym miejscem rodzinnym. W pamięci mojej zapisała się bezpośrednio historia wszystkich lat stulecia, gdyż urodziłem się na progu lat 1900.
Z lat pacholęcych zapamiętałem sławnego podówczas Niemca - Filipa Schneikartha, potomka z trzeciego już pokolenia osadników niemieckich, którzy tu przybyli na przełomie XVIII/XIX wieku. Był to dobry gospodarz, rolnik na 10-hektarowym gospodarstwie. Niskiego wzrostu, o krótkiej, szerokiej szyi, z takąż szeroką, owalną twarzą, z rudymi włosami, został przez kogoś dobrodusznie przezwany „Mały Tupa”.
Społeczność niemiecka w swoim żargonie mowy polskiej mawiała na niego „Malytupa”, co z czasem przyjęło się powszechnie i wśród Polaków, tenże Filip Schneikarth był nadspodziewanie pożyteczny, bardzo uczciwy, serdecznie życzliwy i uczynny. Znał on sztukę leczenia chorych ludzi i zwierząt domowych, choć był półanalfabetą. Zajaśniał we wsi i w okolicy jako Znachor Malytupa. W naszym domu, gdy miałem pięć lat, operował on zwichniętą nogę mojej matki. Założył łupki, najpierw słoniną moczoną z okowitą, bandażował lnianą dartką ze starej koszuli i przykazał codzienne zalewanie bandaża okowitą. Dzięki temu noga szybko się wyleczyła, a matka nauczyła się tego rzemiosła i często podobne zabiegi czyniła w licznych przypadłościach swojej gromadki dzieci.
Kiedyś, później, zimą, ojciec nasz złapał zapalenie płuc, pracując w lesie. Wtedy Znachor Malytupa stawiał mu cięte bańki na plecy i piersi. Potem, kiedy temperatura stopniowo obniżyła się, zalecił ojcu spacer bosymi nogami po śniegu przed wschodem słońca i dalsze wygrzewanie się pod ciepłą pierzyną. Praktyki te tak uodporniły ojca, że już nigdy więcej nie zachorował na zapalenie płuc.
Leczył jeszcze ojca w okresie między I a II wojną światową, gdy zachorował na ciężką żółtaczkę z powodu kamieni żółciowych, sprawiających przeogromne cierpienia i bóle. Ów Znachor wlewał ¼ litra oliwy jadalnej z takąż ilością mleka i tyleż samą miarką okowity. Przy natężonych bólach robił lewatywę przez 24 godziny i w ten sposób wyleczył umierającego już tatę. Kamienie żółciowe nigdy nie powróciły, zaś stary ojciec przeżył swoje 78 lat uodporniony na wszelkie dolegliwości. Ten uczciwy i życzliwie uczynny Niemiec opowiadał nam łamaną polszczyzną, chwaląc się, jak i ilu chłopów oraz kobiet uleczył z kolki brzusznej, wynikającej ze wrzodu żołądka, bądź innego schorzenia przewodu pokarmowego, gdy bywali bezradni. Kuracja to była ciężka. Robił taki preparat: ¼ litra moczu końskiego, tyleż okowity oraz pół litra mleka słodkiego, tym poił chorego, który dostawał ataku bólu, krwawych wymiotów i biegunki, ale po kilku dniach stawał się zdrowy, i podobne choroby już nie wracały. Opowiadał, kogo tak uleczył i że żaden przy jego kuracji nie umarł. Tenże powszechnie szanowany Niemiec umarł tuż przed II wojną światową, mając 90 lat z okładem.
W pamięci mojej, starego pisarczyka, zachowały się z tamtych dawnych czasów nazwiska sławniejszych gospodarzy jak Piotr Rollwagen, Schneikarth, Hausner i inni. Liczni wyzbyli się swych dobrze zorganizowanych gospodarstw, ze wspaniałą, obszerną zabudową, opuścili Kamień w początkach wieku. Pozostała po tych ludziach dobra pamięć, bo zachowanie tych Niemców wobec polskiej ludności było życzliwe, na wzajemnie dobrosąsiedzkiej stopie. Mieszkańcy Kamienia dużo się nauczyli od nich rolnictwa, a także rzemiosła.
Inne rodziny niemieckie pozostawały w kolonii w Nowym Kamieniu przez następne dziesięciolecia. Po zakończeniu I wojny światowej wielu z nich przeniosło się w Poznańskie, tuż przed II wojną niektórzy odeszli do innych oddalonych miejscowości. Ta reszta Niemców opuściła naszą wieś w okresie II wojny światowej. Wszyscy pozostali opuścili ostatecznie Kamień w l942 r. w czasie okupacji hitlerowskiej, obowiązkowo przeniesieni pod Mielec, do Kolonii Niemców, utworzonej przez władzę hitlerowską z polskich gospodarstw chłopskich.
W społeczności wiejskiej utrzymuje się do teraz pozytywna ocena tych ludzi, których cechowały przymioty życzliwości i przyjacielskiego współżycia z naszym narodem.
|
Więcej…
|
"Stare rodziny chłopskie" - Konstanty Radomski |
W dziejach rodzin chłopskich chcę opowiedzieć o znanej mi z sąsiedztwa czteropokoleniowej rodzinie osadniczej, której protoplasta Antoni przybył tu na początku XIX wieku z kolbuszowskiego, nabywając nieduży płat ziemi. W trudzie solidnej pracy zbudował chatę i dalsze obiekty gospodarcze, z czasem dokupując po kawałku ziemi. W tym narastaniu doszedł do średniorolnego stanu gospodarczego.
Rodzina ta z ojca na syna zachowała solidny stosunek do pracy, idąc z postępem społeczno-gospodarczym oraz wzorowo organizując porządek zdyscyplinowanego trudu w pracach na polu, jak kółka zegara w każdej dziedzinie - w chlewie, oborze i na boisku stodoły każda czynność systematycznie była wykonywana w określonym czasie. Dawało to pozytywne efekty wspaniałego rozkwitu, wymieniony przybysz, z pochodzenia Lasowiak, pasjonował się bartnictwem, więc każdy zakątek w obejściu zagrody wykorzystywał pod drzewa owocowe, co dawało też dodatkowe pożytki. Zimą dorabiał przy pomocy potomnej rodziny tkactwem, bowiem w każdej chłopskiej rodzinie tamtego czasu nikt darmo chleba nie zjadał, bo chleb w biednych czy bogatych rodzinach był w dużym szacunku, w czasie posiłków przez ojca lub dziadka wydzielany. Chleb w chłopskiej rodzinie stanowił chlubę dobrobytu, co utrwaliło się w powszechnym porzekadle:
"gdzie chleb i woda, tam nie ma głoda”.
W układzie ładu rodzinnego dorastający uchodzili z domu ojca, zakładając samodzielne ogniska rodzinne w kraju bądź za granicą, gdzie również gospodarzyli, stosując się do postępu w rolnictwie, zachowując jednocześnie z obyczajności prawa ludzkie i w zgodzie z przykazaniami bożymi rozwijali się społecznie i gospodarczo, w zgodzie z narastającym postępem tamtych czasów.
W rodzinie naszego gospodarza, Jana nie było ani nacisku, ani objawów samowoli, życie płynęło według uładzonej zasady tradycyjnego porządku dziennego, a każda czynność wykonana na czas nie pozostawiała żadnych uchybień. Bowiem rodzina ta darzona powszechnym szacunkiem, przy owej obyczajności zachowywała zasadę: "co boskie - Bogu, co cesarskie - cesarzowi, a pozostałość sobie".
I tak pokrótce naświetliłem genezę postępowej rodziny z XIX-XX wieku, drugiego już Jana w trzecim pokoleniu, średniorolnego gospodarstwa z mojego sąsiedztwa, bez podania nazwiska, gdyż nie każdemu schlebia podnoszenie jego walorów, są tacy, co wolą swą świetlaną egzystencję zachować w cieniu skromności.
Pisząc o tej rodzinie, chciałbym opisać dalsze dzieje jej potomnych, opisując wesele, odznaczające się barwnym folklorem, z okresu międzywojennego. Było ono świadectwem, jak w czasie pomajowego kryzysu gospodarczego, pogłębiającego się od czasu rządów pułkownika Sławka, wykazano podziwu godną zaradność tej rodziny. Bez narzekań na ciężkie czasy świetnie się Ona rozwijała. Ojciec najstarszego syna wyprawił do krajów zamorskich, następnego zaprawiał do prowadzenia gospodarstwa rolnego. W tym celu przygotował go do odbycia służby wojskowej dla nabycia życiowego hartu chcąc ustanowić go na gospodarstwie jako niezawodnie prawego dziedzica, licząc, że on z pomocą ojca wyszkoli pozostałe młodsze rodzeństwo. Zaufanemu synowi mówił, że czas mu się ożenić, bo "rannego wstawania, wczesnego ożenienia nikt nie pożałował”, dając mu wolną rękę wyboru oblubienicy z jedną uwagą: "żeń się Jasiu żeń, ale po świadomemu, żebyś nie wprowadził ciorastwa do domu". Było też takie mądre od pokoleń stosowane porzekadło:
"żony, krowy i konia szukaj u sąsiada, gdzie nie tylko zalety, ale i wady ukryte będą ci znane”.
|
Więcej…
|
|
|