sobota, 27 lipca 2024r.
Home Wspomnienia
Wspomnienia
Wiktor Legutko - człowiek wielkiego serca, animator kultury, oświaty, rozwoju spółdzielczości, wieloletni kierownik Szkoły Podstawowej w Kamieniu

 
"Moja ukochana Małocha"

     Pisanie o pastuchach na wsi jest trochę takie śmieszne, by nie powiedzieć głupie, nikt poważny nie będzie sobie zawracał głowy pastuchami. Krowy pasali głównie chłopcy, lub starsi i niedołężni członkowie rodzin. Czasami przy nawale prac polowych krowy po prostu były uwiązane na paliku, a wtedy wolne ręce pastuszka też były wykorzystywane w żniwa, przy zbiorze siana, potrawów, wykopkach. Krowy były wiązane na skoszonej łące lub przed wykopkami na staju, gdzie rosły jeszcze badyle i chwasty. Pasało się na swoim polu, na drogach, miedzy, części łąki od strony uprawianej roli, taki pas łąki, na którym koń zawracał podczas orki. Przy każdym polu była droga dojazdowa na całej długości pola. Pola kamieńskie były wąskie ale długie, sięgające nawet 2 kilometry. Pasało się także na rowach, przy dołach i zagajnikach. Wypasane były trawy wszędzie tam gdzie nie można było zbierać jej jako siano. Pod nazwą ugór kryło się staje po koniczynie pozostawione bez dalszej uprawy, które bardzo szybko zarastało samoistnie chwastami segetalnymi i samosiewami koniczyny, wyki i lucerny. Dużo rolników przeznaczało część pola pod zielonki, uprawiano głównie wykę i lucernę na paszę dla zwierząt. Pola na których łatwo i szybko rosły te rośliny a następnie dość prędko zarastało roślinami o dużej wartości odżywczej dla uzyskania zwiększonej ilości mleka od krów. Wyki i lucernę uprawiano na pasze w plonie głównym, częściej jednak jako zasiew na bieżące dokarmianie podczas dojenia krów. Krowy właśnie na takich ugorach najchętniej się pasły dając dużo smacznego mleka. Krowy to wyjątkowe zwierzęta, uznawane były za żywicielki dzieci i większości mieszkańców wsi, kwaśne mleko albo maślanka z ziemniakami to była nasza kolacja. Mają doskonałą pamięć oraz orientację w terenie. W sytuacjach problematycznych zachowują się niemal jak ludzie, potrafią same wrócić do domu, co wielokrotnie sprawdziłem, gdy już po pasieniu wracaliśmy do domu. Są wspaniałymi matkami, które bardzo troskliwie opiekują się swoim potomstwem i przygotowują maleństwa do samodzielnego funkcjonowania. Krowa z chęcią zaopiekuje się także cielakiem, który nie jest jej rodzonym dzieckiem. Wszystkie krowy łączyła jakaś więź, one się wzajemnie lubiły, czekały na siebie, trzymały się razem tworząc małe stado.

     Na Podlesiu było duże pastwisko - około 100 hektarowe o dość dobrej jakościowo trawie. Na końcu Prusiny znajdowało się jeszcze niedawno pastwisko Błonie, na którym powstało osiedle domków jednorodzinnych. Za lasami Morgowymi są łąki zwane Zdogą, gdzie pasiono głównie konie, a przy okazji uzbierać można było prawdziwków lub kozaków. W Steinau było pastwisko gminne na terenach Spółki Serwitutowej. Pastwisko o nazwie „Piś” położone było pomiędzy polami zwanymi „Santy” oraz polami łowiskimi. Trawa na Pisiu była mało pożywna, krowy jadły niechętnie. Aktualnie na Pisiu rośnie piękny las, ziemia tam była piaszczysta lub ilasta i nie nadawała się pod uprawy rolnicze. Pastwiska były raczej dla koni, tam się krowa nie najadła, koń potrafi wyskubać trawę z korzeniami. Bardziej zamożni gospodarze mieli ogrodzone pastwiska, gdzie bydło swobodnie sobie tam się pasło. Na wsi wiedzą, że koń brudnej wody się nie napije, nie widziałem, aby koń pił wodę z kałuży, a krowa już tak? W zimie krowy karmiono potrawami zgromadzonymi na strychu obory lub w stogu za stodołą. Ponadto karmiono kiszonkami z kukurydzy, sieczką ze słomy owsianej, pszenicy a nawet żyta z domieszką posiekanych buraków pastewnych. Konie karmiono sianem oraz owsem. Zwierzęta były karmione i pojone codziennie minimum dwa razy dziennie. Nie do pomyślenia było, aby krowy były głodne, lub nie napojone, które potrafiły się upomnieć o jedzonko, jak były głodne ryczały - beczały.

     Najczęściej to jednak w małych gospodarstwach była prowadzana hodowla krów za pomocą pastuszka. Zdarzało się, że tym pastuchem był ktoś, kto za utrzymanie: wyżywienie i nocleg, czy ubranie i jakieś „grosze” pasał obce krowy. Teraz pastuch to drut pod małym napięciem i wystarczy? Krowy pasały też „służące”, może nie każdy wie, że służąca na wsi, to nie to samo, co służący na dworach. Najczęściej służącymi były dziewczęta z ubogich - wielodzietnych rodzin. Nie byliśmy bogaci, ale pamiętam Władzię, która była taką naszą „służącą”, choć traktowana była bardziej jako moja starsza siostra, a musiała więcej pilnować mnie niż krowy. Miałem ulubioną krówkę o imieniu Małocha, która była „szefową” w stadzie i zdaje się mi, że Ona też mnie po swojemu „kochała”. Broń Boże nie była to jakaś „zoofilia”, albo „sodomia”, taka „sympatia” bezinteresowna. W pole zawsze szła obok mnie i tolerowała wszystkie moje głupie pomysły jazdy na grzbiecie albo na jej rogach. Czasami tylko mnie ze znudzenia przywoływała do porządku, zrzucając mnie z siebie. Jako pastuszek byłem bardzo chudym i lekkim dzieciakiem, nawet mama kazała mi nosić kamienie w kieszeni, żeby wiatr mnie nie porwał. Uwielbiała głaskanie po szyi od dołu i ochoczo poddawała się ona takiemu masowaniu. Krowy uwielbiają być głaskane, pieszczone i drapane za uszami.

     Pasanie krów było zajęciem dla dzieci wiejskich, taka swojska misja od dawien dawna. Nie można tutaj mówić o zwyczaju, jak kolędowanie, albo śmigus dyngus, pasienie bydła jest podstawowym obowiązkiem mieszkańców wsi. To, że człowiek na wsi często na starość miał zajęcie podobne do tego z dzieciństwa jest jakby oczywiste. Sam miałem babcię, która pasała krówki, dziadków raczej do pasienia tych krówek nie wykorzystywano, no co innego to pasienie koni, te zwierzęta nie były, a raczej nie powinny być obsługiwane przez kobiety. Dla mojej mamy, to by się nawet skończyło tragicznie, została ugryziona w policzek przez kobyłę w stajni, gdy podeszła z sianem nie z tej strony co ojciec jej podawał obrok. Swoją drogą kobyłka lubiła czasami mocno skubnąć, gdy się do niej niespodziewanie podeszło, szczególnie tuż po oźrebieniu chroniła swoje maleństwo. Ja też doświadczyłem „przyjacielskiego” upomnienia, że powinienem ją poczęstować gruszką, a nie samu się obżerać. Nasza kobyłka o imieniu Baśka uwielbiała gruszki cukrówki, które rosły na podwórku i wszystkie spady w jej zasięgu należały do Baśki. Dojenie to obowiązek kobiet, choć ojciec umiał doić, to mama jednak nie pozwalała się wtrącać do jej obowiązków, mawiała pilnuj swojego konia.

     Pod wieczór, gdy krowy po napojeniu trzeba było zagonić do stajni, mama sprawdzała, czy były najedzone. Najdalej mieliśmy pole pod Borczynami, które nazywane było „Najfeltem”. Tam krówki zawsze miały porządną wyżerkę, rzadko się tam pasało, bo było daleko od domu. W drodze powrotnej krowy często wszystko przetrawiły, a po drodze zostawiały „ciepłe placki” i w domu chętnie by znowu coś chciały jeszcze dojeść, a mama podejrzanie patrzyła czy aby dobrze je pasłem, a nie tylko przeganiałem je bez potrzeby do lasu, gdzie tzw. robactwo niemiłosiernie gryzło, aż krowy nie raz miały bąble po tych ugryzieniach przez tzw. bąki. Ale pasienie w deszcz w lesie się czasami opłacało, można było nazbierać grzybów. Raz udało się mi znaleźć prawdziwka - olbrzyma, ważył ponad dwa kilo, no może 1,5 i nie był nawet robaczywy. Mieliśmy wszyscy jajecznicę z grzybem na kolację.

     W jednym roku podczas popasania na „Najfelcie” przyłączyła się do krów młoda sarenka, wiem teraz, że nie wolno zabierać takiego maleństwa matce, która w pobliżu czuwała, ale sarenka wtedy szła z nami sama kawał drogi do domu. Niestety po pewnym czasie zaczęła przystawać i trzeba ją było nieść na rękach aż do samego domu. Moi rodzice byli zaskoczeni tym nowym „przybyszem”, a mama mnie skrzyczała, że źle postąpiłem zabierając matce dziecko. Znalazłeś to teraz musisz się „Znajdkiem” opiekować i karmić. Miałem wtedy młodszą siostrę, która była karmiona jeszcze za pomocą „cummla” czyli smoczka, więc musiała się podzielić mlekiem od krowy ze „Znajdkiem”, który opróżnił na początek całą butlę i poszedł spać razem z krówkami do stajenki. Sarenka już na stałe zadomowiła się u nas i po pewnym czasie sama pasła się na podwórku. Pewnego dnia wydostała się przez dziurę w płocie, poszła w pole, najadła się łubinu i ją po nim mocno wzdęło, weterynarz orzekł, że sarenkę trzeba zabić, bo i tak zdechnie w męczarniach. Niestety, „Znajdek” ku mojej rozpaczy został uśmiercony, a mięso przeznaczono do spożycia. Ja w swoim proteście odmówiłem zjedzenia mojej sarenki. Z tymi krowami przeżyłem jeszcze jedno koszmarne wydarzenie, a mianowicie po badaniu krwi bydląt orzeczono, że są chore na gruźlicę, nie wiem na ile ta informacja była prawdziwa, faktem jest, że w okolicy u większości krów została stwierdzona ta gruźlica. Było to bardzo dziwne, krowy wcale nie wyglądały na chore, były dorodne, umięśnione, dawały dobre mleko, a tu taka wiadomość? Więc moje ukochane bydlątka poszły do skupu zwierząt, co wywołało u mnie stres oraz niechęć do pasienia krów. Ojciec kupił dwie krowy, ale pasieniem musiała się zajmować już siostra i mama, ja kategorycznie odmawiałem zajmowania się tymi nowymi krówkami! Nie wiem dlaczego, ale moje krówki uważałem za swoją rodzinę, dla mnie były one prawie święte!

     We wsi Steinau były hodowane krowy, każdy podobnie wypasał je najczęściej na polu przy domu, które nazywano „hast plac”. Każdy pastuch pilnował swoje bydlęta, tak aby nie weszły w „szkodę”, ale też strzegł je, aby nie zostały pobodzone przez obce krowy. Takim stałym pastuchem, można powiedzieć „zawodowym” pastuchem, znanym mi osobiście był Dolek Gutów, z którym starałem się utrzymywać dobre kontakty, gdyż w pole za Marutem krowy często prowadziłem po terenie, którego właścicielem była rodzina Gutów i nie mieliśmy takiej służebności do przegonu lub przejazdu po ich własnościach. Z Dolkiem był utrudniony kontakt, On miał swój świat i jego zajęciem przy pasieniu krówek było rozplątywanie sznurków, które zawsze nosił przy sobie, pastuchem był bardzo solidnym i zawsze troszczył się o swoje podopieczne i chyba całe jego życie zawodowe to było pasienie krów. Pasienie krów nie jest i nie było zajęciem ciekawym, ale ważne dla członków całej rodziny a mleko było podstawą wyżywienia domowników. Najprzyjemniej pasło się krowy jesienią, przy ognisku i pieczeniu ziemniaków tzw. pieczaków. Zdarzały się wspólne popasy na łąkach po zebranym potrawie i śpiewy pastuchów. Robiliśmy piszczałki na których próbowaliśmy wygrywać melodie. O pasieniu krów można poczytać na stronie:

https://historiezzaplota.wordpress.com/2017/02/02/o-pasieniu-krow/

     Mało mi znanym tematem związanym z hodowlą krów była ich rozrodczość. Rodzice sprawy te trzymali trochę w tajemnicy. Początkowo zapłodnienie krowy wymagało kontaktu z bykiem - buhajem. Później sprawy te załatwiał inseminator. Pod koniec lat pięćdziesiątych w Kamieniu u Pana Lebidy mieściła się placówka weterynaryjna i zorganizowano tam konkurs na najbardziej okazałego buhaja. Pierwsze miejsce zdobył okaz ważący blisko tonę. Prowadziło go dwóch mężczyzn na specjalnych żerdziach zapiętych do dwóch kółek w szczepionych do jego nosa. Rozpoznanie gotowości krowy do zapłodnienia ma duże znaczenie i mama zwracała uwagę jak dana krowa się zachowuje, czy próbuje skoczyć na drugą krowę, gdyż to jest ważny objaw do jej zapłodnienia, nie wolno było tego przegapić. Opóźnienie zapłodnienia krowy kończyło się stratą pozyskania kolejnego cielaka, co za tym szła niezdolność do wytwarzania mleka. Sam byłem świadkiem cielenia się krowy i widziałem z jaką troską krowa po ocieleniu opiekowała się swoim potomkiem, prawie tuż po urodzeniu młode byczki były bardzo aktywne, szybko sobie radziły z dojeniem mleka u swojej mamy.

     Temat związany z pasieniem bydlątek nie jest zbyt interesującym, ale to były takie czasy, był pokój zagwarantowany wielką „przyjaźnią” Polski i ZSRR. Już nie było wywózki do łagrów, a obozy koncentracyjne były na szczęście tylko historią. Toczące się życie było nudne, skupione wokół codziennych spraw, zakupów, które nie były takie proste. Pamiętam taki czas, gdy nawet zakup chleba w piekarni stanowił problem! To miały być nowe czasy z ustrojem o wielkich nadziejach. Takim dziwnym przykładem „nowego ustroju” może być Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna w Kamieniu. Jako mały chłopiec zawsze zazdrościłem kolegom, których rodzice należeli do tej Spółdzielni, gdyż oni nie musieli paść krów! Namawiałem ojca aby przystąpił do nich, ale Tato nie był zainteresowany i zbywał mnie jakimiś opowiastkami o wielkim głodzie na Ukrainie? Tak więc opisywanie tych lat spędzonych przy krówkach ma się marnie w porównaniu z tymi czasami do 1945 roku. Na szczęście nie było już u nas wojny, to gdy dorosłem zrozumiałem, że mamy jednak coś do zmiany, pokonania i obalania, budowania i remontowania.

Wspominał: Władysław Wąsik

 
List miłosny z 1896 roku

Powyższy wycinek z gazety, która zamieściła list miłosny z 1896 r.,
można znaleźć w kilu miejscach w Internecie

 
Wspomnienie Rodziny Majków

     Wincenty Majka syn Sebastiana (1900-1979) - znany Kamieniak, który w okresie międzywojennym zdobył wyższe wykształcenie, pracujący prawie całe życie w leśnictwie oraz niektórzy członkowie jego Rodziny.

     Wincenty Majka urodził się 4 kwietnia 1900 r. w Kamieniu w rodzinie światłego i zamożnego chłopa. Po ukończeniu nauki w szkole powszechnej w Kamieniu, podjął dalszą edukację w prywatnym gimnazjum w Nisku.

Pierwszy z lewej od dołu - Wincenty Majka


     Jako gimnazjalista, mając 18 lat, zaciągnął się do służby wojskowej w organizowanej Armii Wojska Polskiego. Na froncie Pierwszej Wojny Światowej spędził lata 1918-1919.

Wyciąg z Księgi Protokołów Rady Gminnej w Kamieniu


     Po powrocie z wojny kontynuował naukę w gimnazjum w Nisku, które ukończył w 1920 r. Dał się tam zapamiętać jako aktywny członek Kółka Dramatycznego. Według wspomnień profesora tego gimnazjum - S. Bąka, to Wicek Majka na uroczystości w dniu 30 listopada 1916 r., poświęconej pamięci H. Sienkiewicza odczytał fragment z Pana Wołodyjowskiego, co warto odnotować, choć było to jeszcze pod zaborami, uroczystość ta zakończyła się odśpiewaniem hymnu „Jeszcze Polska nie zginęła”. O Wincentym Majce w gimnazjum krążyła piosenka: „Kamień na kamieniu, a na tym Kamieniu jeszcze jeden kamień, a na tym kamieniu siedzi Majka z Rodzeniem”.

     Następnie Wincenty Majka podjął naukę w Seminarium Duchownym Uniwersytetu Lwowskiego. Po dwóch latach jednak zrezygnował i podjął pracę nauczyciela w szkole w Krzoczowie w powiecie lubelskim, gdzie pracował w latach 1922-1924. Dzięki tej pracy uzyskał niewielkie oszczędności i przy pomocy finansowej ojca w 1924, zgodnie ze swoimi zainteresowaniami, podjął naukę na Uniwersytecie Poznańskim na Wydziale Rolno-Leśnym. W 1928 r. uzyskał dyplom inżyniera. Przez kilka miesięcy był asystentem w Katedrze Leśnej tego Uniwersytetu. Następnie podjął pracę w leśnictwie, najpierw w Dyrekcji Bydgoskiej następnie do czasu wybuchu drugiej wojny światowej w Dyrekcji Poznańskiej.

     W 1935 r. zawarł związek małżeński z Kazimierą Mackowską mieli dwie córki.

     11 maja 1938 został odznaczony Brązowym Medalem za Długoletnia Służbę.

     W czasie okupacji, aby uniknąć aresztowania wyjechał do swojej rodzinnej wsi. W Kamieniu podjął pracę nauczyciela w szkole powszechnej. Prowadził także tajne nauczenie dla uczniów w zakresie szkoły średniej. Jego bratanek - Józef Majka, wspomina, że Wincenty bardzo mało czasu spędzał w domu, bojąc się aresztowania, ponieważ zajmował przed wojną wysokie stanowisko i utrzymywał kontakty z ruchem oporu.

     Po wojnie kontynuował zatrudnienie w administracji Lasów Państwowych. Zajmował kierownicze stanowiska, w tym Dyrektora w Rzeszowie, a następnie w Krakowie.
Zmarł 6 stycznia 1979 r. i został pochowany w Włocławku.

     Wincenty Majka wychował się w szanowanej i cenionej rodzinie. Jego ojciec – Sebastian urodził się i żył w Kamieniu w latach 1871 -1953. Prowadził duże gospodarstwo rolne, był jednym z nielicznych mieszkańców Kamienia, którzy w tych latach potrafili pisać i czytać. Pozwoliło mu to w okresie od 1929 do 1936 r. pełnić stanowisko pisarza gminnego. Był długoletnim radnym Rady Gminnej w Kamieniu (w latach 1900-1936). Walczył na froncie Pierwszej Wojny Światowej. W latach 1926-1937 prowadził księgowość Kasy Stefczyka w Kamieniu.

     Sebastian Majka, poza wymienionym powyżej synem Wincentym miał jeszcze synów: Józefa i Jakuba oraz córkę Salomeę.

     Najstarszy z synów - Józef, po rezygnacji w 1936 r. przez ojca ze stanowiska pisarza gminnego, przejął od niego ten urząd. Józef Majka był pierwszym mieszkańcem Kamienia, który wybudował piętrowy murowany dom. Przez wiele lat w budynku tym mieścił się Urząd Pocztowy i Apteka.
Salomea Majka w 1911 r. wyjechała do Stanów Zjednoczonych i tam zamieszkała na stałe.
Jakub Majka objął po ojcu gospodarstwo. W 1939 r. został zmobilizowany i walczył z faszystami. Po klęsce wrześniowej dostał się do obozu dla jeńców wojennych. Bardzo trudne warunki w obozie spowodowały, że mocno podupadł na zdrowiu i nie był już w stanie podjąć pracy w gospodarstwie rolnym. Zmarł w wieku 45 lat.

 

Kamień, grudzień 2022 r.

Opracował Józef Czubat, wykorzystując dokumenty i zdjęcia udostępnione przez Rodzinę Majków: Halinę Przybysz-Majkę i Jozefa Majkę „Rocznik Towarzystwa Ziemi Niżańskiej-Wspomnienia z lat dawnych” cz. I profesora Stanisława Bąka, wyciąg z Księgi Protokołów Rady Gminnej w Kamieniu

 
Wspomnienie o sąsiadach - Żydach mieszkających w Kamieniu i Steinau oraz okolicy

     W Kamieniu mieszkało około 200 Żydów, były to 24 rodziny, które zajmowały się handlem, produkcją rzemieślniczą i przemysłową. W swoich wspomnieniach zamieszczonych na stronie Towarzystwa Bolesław Szot wymienia rodziny żydowskie mieszkające na Prusinie, są to: Nuta, Icek, Dawid, Śmaja, Łachman, Berek. Koło kościoła było 3 rodziny, na Podlesiu 2 i w Górce 3 rodziny (Wspomnienia Bolesława Szota (tpkamien.pl)). Podobne dane publikuje Andrzej Rurak w książce „Kamień w przeszłości i dziś”.

     Warsztaty rzemieślnicze Żydzi prowadzili głównie w swoich domach, wśród rzemieślników dominowali krawcy, kuśnierze i szewcy. Wyrabiali dachówki i pustaki z betonu. Podobno produkowali także mydło i zapałki. Rzemieślnicy chodzili również po domach, oferując usługi na miejscu (jak n. p. szlifierze, druciarze i t. d.). Najwięcej Żydów trudniło się handlem domokrążnym. Polegał on na tym, że sprzedający chodził z towarem od domu do domu z ofertą zazwyczaj bardzo „korzystną” dla kupującego, tylko towar ten jednak był niższej jakości i mocno przereklamowany. Z obrotu w handlu domokrążnego wyjęty jest cały szereg artykułów, jak trucizny, materiały wybuchowe itp. https://sip.lex.pl/akty-prawne/dzu-dziennik-ustaw/wykonanie-ustawy-z-dn-15-lipca-1925-r-o-panstwowym-podatku-16873467.

     Popularny był też handel obwoźny. Żydzi odwiedzając pobliskie miasteczka i wioski, uczestniczyli aktywnie w lokalnych jarmarkach. Żydzi dominowali w handlu wódką, solą, naftą i wieloma artykułami rolnymi. Była ostra konkurencja z polskimi sklepikarzami w gminie Kamień funkcjonowało ok. 30 sklepów.

     W każdy czwartek w rzeźni w Kamieniu Żydzi mogli dokonywać uboju rytualnego, zarzynano tam kury, koguty, gęsi i inne zwierzęta. Odbywało się to w godzinach popołudniowych wg nakazu talmudycznego rytualnego uboju. Zgodnie z szechitą zwierzę podczas uboju rytualnego może być zabite przez odmawiającego modlitwę szojcheta (rzeźnika) przy użyciu specjalnego, bardzo ostrego noża. Spożywanie krwi przez Żydów religijnych było i jest surowo zakazane, co jest zapisane w Starym Testamencie.

     Większa część społeczności żydowskiej w Kamieniu zajmowała się handlem. Prowadzili sklepy specjalistyczne jak:
- sklep bławatny, gdzie sprzedawano materiały z wełny, bawełny, jedwabiu i lniane prowadzony przez Dawida Friedmana, o którym wspomina Bolesław Szot,
- sklep piekarniczy prowadzony przez piekarza Majera Ohrensteina, miał on też swoją piekarnię,
- sklep żelazny z gwoździami, drutem, garnkami, śrubami, łańcuchami do pasienia krów i koni, kosami, sierpami, młotkami, motykami, dziubami, widłami, łopatami i innymi niezbędnymi narzędziami metalowymi w gospodarstwie i domu,
- trafiki z tytoniem i papierosami,
- mieszane sklepy, jak to się wtedy mawiało "szwarc, mydło i powidło".

     Po sąsiedzku mojej rodziny Bałutów w Steinau mieszkał Żyd Icek, który miał właśnie sklep mieszany i mały wyszynk, handlował wszystkim. Większość mieszkańców Steinau kupowało towary na kredyt, który najczęściej był spłacany do następnych zakupów. Często zadłużenie było odrabiane poprzez wykonanie prac polowych czy usługi w jego zagrodzie. Do lat 60. XIX w. Żydzi nie mogli nabywać własności ziemskiej i domów mieszkalnych (mogli jedynie dzierżawić mieszkania), ale Icek był właścicielem gospodarstwa rolnego i domu z zabudowaniami gospodarskimi. Sam Icek i nikt z jego rodziny nie pracowali w polu. Mieli służącą, która pasała krowy na łańcuchach, raz, podczas burzy została porażona od uderzenia piorunem, ale przeżyła a obie krowy zginęły. Stało się to właśnie w święto i Icek dopiero późno wieczorem poszedł zobaczyć co się stało z krowami. Mama często wspominała swoje dzieciństwo, gdy jeszcze jako mała dziewczynka zaglądała na podwórko sąsiadów, bardzo była ciekawa szczególnie w szabas, co sąsiedzi robią w tym szałasie - namiocie w kuczki - „Sukkot” w ich święto radości. Mama odczuwała jakąś sympatię do nich, traktowali ją jak swoją córkę, była czarnooka i miała krucze włosy, czasami częstowali ją macą, ale jej nie smakowała, bo nie była słodka. Święto to trwa od zachodu słońca (Czym jest żydowskie Święto Namiotów - Sukkot? - Informacje (onet.pl)) w piątek, do prawie godziny po zachodzie słońca w sobotni wieczór. W dzień świąteczny praca (hebr. melacha) według ortodoksyjnych Żydów jest zabroniona. Znała też opowieści o porywaniu dzieci chrześcijan na macę, ale nikt jej nie porwał i była przekonana, że to zwykła bujda. Maca to - chleb przaśny, przaśniki, spożywany przez Żydów podczas święta Pesach. (Maca - Wikipedia, wolna encyklopedia). Mama, szczególnie tych Żydów z sąsiedztwa, ale i innych wspominała z pewnym żalem, że już ich tutaj nie ma. Wracała ciągle do lat swojej młodości i przeżywała pewne wydarzenia na nowo, które dotyczyły właśnie sąsiada. Chłopcy niby dla żartów, to jednak często za namową osób nie darzących sympatią Żydów (antysemitów), albo tych dalszych sąsiadów zainteresowanych kupnem nieruchomości wieczorami rzucali kamieniami na blaszany dach domu Icka. W końcu sam Icek zdecydował się wyemigrować z Polski przewidując zbliżającą się wojnę i zagrożenie ze strony faszystów Niemieckich. Sprzedał swoją nieruchomość i wyjechał z całą rodziną prawdopodobnie do USA lub Palestyny ratując siebie i rodzinę od zbliżającej się niechybnej zagłady. W tamtych latach temat wyjazdu do USA, do tej upragnionej „Chameryki” był stale aktualny, gdyż najpierw wyjechał stryj Jasiek Chowaniec a później siostra Aniela, która jednak wróciła do Steinau na stałe. Tak też było z moim dziadkiem Marcinem Wąsikiem, który przed I wojną światową 7 lat pracował przy budowie kolei w USA, jednak wrócił do swojej ukochanej dziewczyny i już pozostał na stałe w tym Steinau. Umiłowana jednak nie czekała, została wydana za mąż, ale dziadek znalazł naszą ukochaną babcię Antoninę i bardzo mocno się kochali, czego efektem było sześcioro dzieci.

     W Steinau mieszkał też chasyd (pobożny Żyd) Josef Borenstein, miał dwóch synów, którzy handlowali końmi. Jak mi opowiadał Augustyn Cyran – wiekowy mieszkaniec Nowego Kamienia, że znał ich dobrze obu i pamięta, że ten wysoki syn Majer był bardzo wesoły, nie przestrzegał żadnych zasad religii Mojżeszowej, spożywał niekoszerne potrawy. Zajadał się wiejską kiełbasą wieprzową zapijając często bimbrem. Ubierał się jak wszyscy młodzi Polacy we wsi Steinau. Oprócz tej rodziny w Kamieniu były jeszcze dwie rodziny handlujące końmi oraz dwie rodziny handlowało bydłem.

     Większość mieszkańców Kamienia stanowili rolnicy nastawieni nieufnie do obcej kulturowo mniejszości żydowskiej. Wszyscy Żydzi znali język polski, jednak między sobą porozumiewali się w języku jidysz, który nie był zrozumiały dla Polaków, co wzbudzało podejrzliwość do nich. Andrzej Rurak w swojej książce „Kamień w przeszłości i dziś” pisze, że Żydzi byli bardzo praktyczni i przewidujący skutki swoich zachowań. Przytacza na potwierdzenie tej oceny historię o kradzieży desek niejakiemu Izaakowi Magenheinowi, który podczas procesu sądowego bardzo bronił złodzieja, zamiast oskarżać, twierdził, że deski ktoś złośliwie podrzucił i w efekcie złodziej ten został uniewinniony. Po rozprawie tłumaczył się w następujący sposób: „Nu gdyby nie bronił, złodziej dostałby areszt dwóch tygodni i koszty, a dzieci, żona i bracia rozbiliby łeb kamieniem lub narobiliby innej szkody. A tak to ja mam z tych ludzi przyjaciół, którzy z daleka kłaniać mi się będą: dzień dobry panie Izaak, a przy tym przyjadą koniem i w polu posłużą nie żądając za dużo.” Autor tej publikacji zamieścił też wzmiankę o dwóch karczmach w samym Kamieniu i jednej na Podlesiu, którą prowadziła Maria z Ostów Paziowa, która była Żydówką. Miała również sklep mieszany.

     W kulturze żydowskiej strój był określony ściśle nakazami religijnymi. Rabini zalecali skromność strojów. Strój kamieńskiego Żyda składał się z długiego okrycia wierzchniego przypominającego płaszcz w kolorze czarnym zwany „chałatem”. Pod chałatem mężczyźni nosili zwykłe stroje jak spodnie koszule marynarki, a kobiety ubierały się w spódnice, bluzki i sweterki lub garsonki wszystko to było w kolorze czarnym. W święta Żydzi zakładali czapki z lisiego lub sobolego futra zwane „sztrajmł”. Kształt „sztrajmla” nie był przypadkowy. Istotna jest jego symbolika, np. liczba trzynastu skórek miała nawiązywać do trzynastu atrybutów miłosierdzia Bożego. Chasydzi zamiast sztrajmła nosili futrzaną czapkę o wysokim kształcie stożka, pod którą noszono dodatkowo jarmułkę. Te specyficzne czapki nazywano również lisiurami. Lisiura to futrzana czapa z lisiego futra. Najpowszechniejszym nakryciem głowy była „jarmułka”, która stała się już symbolem żydowskiej tożsamości i noszona jest do dzisiaj. Przykrywa ona jedynie czubek głowy. Wykonana jest zwykle z sukna, adamaszku, zdobiona haftem. Jarmułka jest również określeniem światopoglądu Żyda. Na co dzień Żydzi nosili czapki – kaszkiety lub kapelusze. Natomiast „TAŁES” – to prostokątna chusta nakładana na głowę lub ramiona podczas modlitwy. Strój miał odróżnić Żydów od ludzi innych wyznań i być wyrazem szacunku. Pobożna kobieta, mężatka po ślubie, skrywa swoje włosy pod chustą bądź szejtłem, co w języku jidysz oznacza perukę. Mężatki nie pokazywały włosów nikomu prócz własnego męża. Czytaj więcej na: https://histmag.org/jarmulka-sztrajml-spodik-zydowskie-nakrycia-glowy-13736.

     W Kamieniu żyły w zasadzie trzy społeczności różniące się wyznaniem, kulturą i wykształceniem tj.: katolicy (Polacy), ewangelicy (Austriacy, Niemcy) i Żydzi wyznania mojżeszowego. Steinau (Nowy Kamień) kolonizacja nastąpiła w 1783 r. W roku 1900 mieszkało: 10 katolików, 5 Żydów, 359 ewangelików, 365 Niemców, 9 Polaków (historycy.org -> Gminy niemieckie w Galicji Zachodniej). Nie były to społeczności z integrowane, żyły obok siebie, z pewną nieufnością współpracujące ze sobą dla dobra swojego i wspólnego. Religijność tych społeczności rzutowała na wzajemne stosunki między ludźmi posługującymi się różnymi językami i którzy praktykowali w odmienny sposób wyznawanie wiary. Ksiądz Marek Story w swojej książce „Duszpasterstwo przy parafii Kamień k./Rudnika nad Sanem w latach 1907-1939” wymienia Żyda Jakuba Bornsteina wśród członków Stowarzyszenia „Sokół” - polskiej organizacji wojskowej w Kamieniu, która była „darzona wielkim szacunkiem i zaufaniem większości mieszkańców”. Również Andrzej Rurak w swojej książce „Kamień w przeszłości i dziś” podaje skład pierwszej Rady Gminnej w Kamieniu wybranej 1928 r., do której wybrano dwóch Żydów: Dawida Friedmana i Salamona Schella.

     Nie do pomyślenia były związki małżeńskie pomiędzy Żydami i Polakami, podobnie było z mieszkańcami wyznania ewangelickiego. To się z czasem zmieniało i nie oznaczało, że nie było takich małżeństw. W mojej rodzinie stryj Franciszek Saj (przyrodni brat dziadka Marcina Wąsika) miał żonę Żydówkę o imieniu Mirosława, która była neofitką, została ochrzczona i była bardzo gorliwą katoliczką. Mieli dwie córki Sonię i Irenę. Za okupacji stryj Saj pracował w Górnie jako tłumacz (znał biegle kilka języków) z zawodu był kiperem. Znajomość z Niemcami pracującymi w gestapo uchroniła jego rodzinę od zagłady, gdyż jeden z tych znajomych powiedział stryjowi o donosach informujących Niemców, że jego żona i córki są tak faktycznie Żydówkami. Stryj Saj w ciągu jednego dnia zdołał załatwić wyjazd do Ostrawy, gdzie osiadł z rodziną już na stałe, co uchroniło ich od wywózki do Oświęcimia. Donosiciele nie wiedzieli, co się z nimi stało, myśleli, że zostali wywiezieni do Bełżca, gdyż taką plotkę można było usłyszeć wśród niektórych mieszkańców Steinau. O rodzinie Zarzyckich pisze Andrzej Rurak, więc nie będę jej tutaj przedstawiał, wspomnę tylko, że był to związek Polaka z Niemką.

     Okupacja niemiecka spowodowała, że w Kamieniu zniknęły dwie społeczności austriacko - niemiecka i najbardziej tragiczna społeczność żydowska. Żydzi z Kamienia i Steinau już na początku 1940 roku zostali wysiedleni. Getto w Sokołowie Małopolskim utworzone zostało w 1942 roku, gdzie przeniesiono tutaj także Żydów pochodzących z Kamienia. Likwidacja getta w Sokołowie Małopolskim nastąpiła już 27 czerwca 1942 r. W utworzonym getcie zgromadzono około 3 000 Żydów z Sokołowa i okolicznych wsi, a także z Łodzi. Tuż przed likwidacją getta rozstrzelano 28 osób. Po likwidacji getta 200 jego mieszkańców przeniesiono do Głogowa Małopolskiego, pozostałych, ok. 2 800 osób do getta w Rzeszowie, a stamtąd wywieziono ich do obozu zagłady w Bełżcu, tylko niektórym udało się zbiec i ukryć (Getto w Sokołowie Małopolskim | Virtual Shtetl (sztetl.org.pl)). Andrzej Rurak podaje nazwiska Żydów, którzy przeżyli okupację hitlerowską. Byli to: Chawa Broth, Rosengartenowie Izaak z żoną i córką, bracia Józef i Markus Friedmanowie oraz bracia Joel i Oskar Schekowie zostali bezpiecznie ukryci przez Konstantego Radomskiego i przetrwali do czasu wyzwolenia. Małoletnia córka Rosengartenów znalazła schronienie u Salomei Chamot w Krzywej Wsi, jako polska sierotka. Zarówno pani Salomea Chamot i Konstanty Radomski powinni być uznani za Sprawiedliwych wśród Narodów Świata! Joel Schek wyemigrował do USA, gdzie zmarł w 1997 r. na Florydzie (Nota bibliograficzna; Geni - Joel Schek (1918-1997)). Ratującymi Żydów byli Władysław i Marta Miazgowicz (pochodzący z Kamienia) i jego rodzina, którzy przez kilka miesięcy ukrywali zbiegłe w 1942 roku z getta w Stalowej Woli siostry Reginę i Helenę Schreiber, które przeżyły okupację niemiecką. (Historia pomocy - Rodzina Miazgowiczów | Polscy Sprawiedliwi). Drugim „Kamieniakiem” ratującym Żydów uhonorowanym tytułem Sprawiedliwego wśród Narodów Świata jest Wojciech Piróg. (Lista Yad Vashem | Polscy Sprawiedliwi). W okresie okupacji hitlerowskiej Wojciech Piróg kierował pracami elektryfikacyjnymi dla kolei węzła warszawskiego, gdzie w porozumieniu z organizacjami konspiracyjnymi umożliwiał zatrudnienie dla działaczy podziemia i osób ukrywających się, w tym i Polaków pochodzenia żydowskiego (Wojciech Piróg - Wikipedia, wolna encyklopedia). Nielicznym tylko udało się przeżyć holokaust. W Steinau ukrywał się po oborach i stajni gdzie było najcieplej, przez jakiś czas dzieciak żydowski nazywany Lejbusiem, ale niestety zmarł z wyziębienia i wycieńczenia organizmu chorobami, które go trapiły, nie można mu było pomóc, strach było się udać z nim do lekarza, czy leczyć w domu i nawet po jego śmierci nie można było godnie pochować człowieka? Podobną historię dziecka przytacza Bolesław Szot, ale zakończoną szczęśliwie, dotyczyła chłopca żydowskiego, który miał 7 lat, uciekł on z getta w Sokołowie i przyszedł z powrotem do Kamienia. Schronił się u swoich sąsiadów. Z opowiadań wynika, że ten mały chłopiec, przeszedł całą Rosję, Iran, Irak, aż doszedł do Palestyny. Po latach, już jako dorosła osoba, odwiedził dawnych sąsiadów w Kamieniu. Kolejnym uratowanym był Żyd Nuta - stary kawaler. Uciekł z getta w Sokołowie i ukrywał się prawie całą wojnę w Kamieniu.

     Skutki dla Polaków za ukrywanie Żyda kończyły się najczęściej utratą życia jak w Markowej rodziny Józefa Ulmy, czy Gielarowski i Marciniec (Dziedziniec szkoły - miejsce egzekucji | Wirtualny Sztetl) we wsi Trzebuska ukrywali pięć osób, a dwie osoby ukrywano okresowo, po ujawnieniu kryjówki Niemcy zamordowali wszystkich (Kaplica Pamięci | Świadectwa (kaplica-pamieci.pl))!

     Żydzi osiedlali się przede wszystkim w miastach (75% ogółu ludności żydowskiej), zwłaszcza na Kresach Wschodnich i Galicji. W niektórych miastach liczba Żydów przewyższała liczbę Polaków, powstawały całe dzielnice żydowskie, czego przykładem jest chociażby krakowski Kazimierz. Do najważniejszych ośrodków żydowskich na Podkarpaciu zaliczyć należy miasta takie jak Jarosław, Łańcut, Przemyśl czy Rzeszów oraz miejsca, w których rozwijał się i tworzył centra kulturalne ruchu chasydzkiego jak: Leżajsk, Rymanów i Sieniawa. W Jarosławiu odbywały się (na zmianę z Lublinem) posiedzenia żydowskiego parlamentu, tzw. Sejmu Czterech Ziem (od 1580 do 1764 roku). Miasto pełniło wtedy nieformalną funkcję "stolicy" Żydów polskich. (ŻYDZI POLSCY W DWUDZIESTOLECIU MIĘDZYWOJENNYM - XX wiek - Bryk.pl). Polacy byli sąsiadami "starszych braci w wierze", a później, w tragicznych latach II wojny światowej, bezsilnymi świadkami ich zagłady.


Wspomnienia spisał Władysław Wąsik - rodak ze Steinau mieszkający na stałe we Wrocławiu

 
« PoczątekPoprzednia12345678910NastępnaOstatnie »

Strona 3 z 22

Kto jest online


     Naszą witrynę przegląda teraz 21 gości 

Wsparcie działalności

 

Towarzystwo  Przyjaciół   Kamienia

 jest organizacją pożytku publicznego.

Można przekazać 1,5 % podatku

 W zeznaniu podatkowym należy wpisać:   KRS - 000 0037454

i deklarowaną kwotę podatku.

 

Wypełnij PIT on-line i przekaż 1.5% dla Towarzystwa Przyjaciół Kamienia

Copyright ? 2010 Towarzystwo Przyjaciół Kamienia. Design KrS, Valid XHTML, CSS