Wspomnienia spisane przez Konstantego Radomskiego mieszkańca Gminy Kamień są godne polecania do przeczytania - zapoznania się z naszą historią. Konstanty był „pisarzem gminnym”, a sam o sobie pisał, że był „pisarczykiem”. Piastował tę funkcję urzędową do 1934 r., później awansował na zastępcę „sekretarza gminy”. Wspomnienia bardzo realnie ukazują nam nasze rodzinne strony i życie swojskie oraz gospodarcze aspekty tej miejscowości. Konstanty Radomski był w zasadzie samoukiem o bardzo racjonalnym spojrzeniu na te czasy. Ważna była rola „pisarza gminnego” wśród mieszkańców w większości niepiśmiennych, zdarzało się, że wybrany wójt też był analfabetą. Jak sam mówił: „pisarz był mózgiem gminy i w hierarchii wiejskiej szedł po organiście”. W lipcu 1944 r., kiedy Gmina Kamień liczyła ponad dziesięć tysięcy mieszkańców i obejmowała pięć gromad, objął funkcję sekretarza Gminnej Rady Narodowej. Przepracował w administracji Gminy Kamień w sumie czterdzieści lat, w tym przez ostatnich dwadzieścia lat kierował Urzędem Stanu Cywilnego.
(http://www.tpkamien.pl)
Biorąc powyższe pod uwagę, Konstanty Radomski mając tak szeroki dostęp do informacji jest wiarygodnym świadkiem historii naszej miejscowości, urzędnikiem o odpowiednich kompetencjach oraz bacznym obserwatorem dziejów, które potrafił opisać z wielkim talentem i rzetelnością. Z tekstu dowiadujemy się o faktach z opisami godnych ludzi uczestniczących w tych wydarzeniach, zasłużonych mieszkańców wsi. Był „Pisarczykiem” z wielką pasją i ze smykałką do pisania. Potrafił pisać o dobrych cechach naszych przodków, chwalił za dobre działania ówczesnych mieszkańców, ale też miał odwagę mówić o wadach i niegodnych postępkach swoich rodaków, krytycznie oceniając ich postawę. To wszystko z tych wspomnień można się dowiedzieć.
Przepisując maszynopis do edytora elektronicznego tekstów zauważyłem dużą zbieżność z tym, co słyszałem od swoich rodziców, dziadków, ciotek, stryjów oraz sąsiadów i znajomych. Dziadek Marcin Wąsik i ojciec wielokrotnie podkreślali dobre cechy naszych dawnych sąsiadów Niemców i Żydów. Przejęty sposób uprawiania ziemi, porządek w domu i na podwórzu oraz przed posesją na gościńcu był jako coś normalnego, część z tych zwyczajów, postaw prospołecznych, gotowości pomocy i takiej nie udawanej życzliwości przyjęli Polacy jako swoje.
Do dzisiaj funkcjonują niemieckie nazwy: pól, dróg, pastwisk, narzędzi, sposób i czynności przy uprawie pól, sprzętu rolniczego. Opisane legendy uznawane są jako nasze, prawdziwe, gdyż potwierdzają to fakty z życia współczesnego, jakie doświadczaliśmy codziennie w naszych rodzinach. O działaniach czarcich mocy w okolicach cmentarza, na mokradłach, olszynkach i wyrobiskach cegielnianych na polach Linksajtu i Rechtsajtu, znamy je z opowiadań i swoich przygód. Wielu mieszkańcom pracującym w Stalowej Woli, niektórym nawet dość często, szczególnie w dniach wypłaty zdarzało się wstąpić do tutejszej gospody z własnej potrzeby lub podszeptów wewnętrznego, niewidzialnego doradcy. Później już idąc do domu, za radą spotkanego na drodze usłużnego jegomościa o dość nietypowym wyglądzie, który nie zostawiał śladów stóp na piasku, tylko jakby ślady kopyt, a zaciągał trochę z niemiecka, zwracał się do nas imieniem Christof (?), zachęcał do wypicia jeszcze jednego „siwaczka” okowity, tak dla kurażu i poprawy samopoczucia, czego nikt nie śmiał temu „jegomościowi” odmówić.
Zdarzało się też, że ktoś nagle nie wracał do domu z pracy. Taki przypadek zdarzył się po sąsiedzku, pewnego dnia sąsiad nie wrócił z pracy, sąsiadka pytała nas, czy nie widzieliśmy jej męża? Nie wiadomo co się z nim działo, ale po paru latach wrócił do domu, tylko już z dość dużym przychówkiem?
Sam też doznałem pewnego rodzaju tzw. „pomroczności jasnej” i gdyby nie pawie u mojego kolegi Adasia Klimka, to być może, bym się błąkał tam do dzisiaj, usłyszałem znajome głosy ptaków, dzięki którym udało mi się bezpiecznie trafić do domu. W naszych olszynkach pewnego razu spotkałem dziwnego człowieka w fantazyjnym stroju zbierającego czarne jagody kruszyny, których było w tym roku zatrzęsienie, tylko mama zabraniała je zrywać, a ten się nimi objadał i nic mu nie było? Na uwagi, że sobie pewnie pomylił je z jeżyną, ten schował się za gęstwinę i zniknął bez śladu? Od tego spotkania już nie mogłem pozbyć się myśli, że to był ktoś z nie z tego świata.
Takie wizyty dziwolągów nazywane były „spotkaniami trzeciego stopnia” miały swoje miejsca do objawień, które potrafiły przyciągać niektórych ludzi. W okolicach Steinau było nawet kilka takich miejsc, które staraliśmy się omijać, co nie zawsze było możliwe. Takim miejscem był cmentarz. Jeśli już szliśmy przez cmentarz, zawsze było nas minimum dwóch.
Mój kolega szkolny Genek Partyka, był wypożyczyć książkę w bibliotece i wracając szedł do domu omijając cmentarz od południowej strony, gdzie dawniej na skarpie była trupiarnia i gdy mijał ten obiekt w oknie zobaczył kobietę w strasznych łachmanach, więc zaczął uciekać przez pola do domu, lecz kobieta błyskawicznie stanęła mu na drodze ucieczki i poprosiła o książkę, którą bez oporu jej oddał i uciekł do domu. Następnego dnia poszliśmy w trójkę do trupiarni i książka leżała na stole, tak jakby ją ktoś tam czytał?
Miałem i ja też podobną przygodę cmentarną, wracając wieczorem z gospody z kanką piwa na wysokości bramy wejściowej na cmentarz stała zakonnica z dłońmi złożonymi do pacierza, jak ją zobaczyłem zacząłem biec do domu z tym piwem, i jak się zjawiłem w domu wszyscy byli zdziwieni, że tak szybko wróciłem i pytali tylko czy kupiłem to piwo, jak im opowiedziałem kogo spotkałem przed cmentarzem, śmiali się ze mnie, że się boję zakonnicy, zwróciłem im uwagę na pewien fakt, że zakonnic w Kamieniu nie ma, więc skąd, miała stać akurat tam ta zakonnica?
Jak z powyżej przedstawionych relacji wynika, wspomnienia opisane przez Konstantego Radomskiego mają swój dalszy ciąg też w tych nowszych czasach. Ja sam znałem Konstantego, pamiętam jak zbierał pieniądze do kapelusza na dzwon kościelny wśród uczestników wciągania dwóch dzwonów na dzwonnicę. Zapewne sam Konstanty mnie nie znał, gdyż byłem tylko małym chłopaczkiem gapiącym się na to ważne wydarzenie w naszej parafii.
Maszynopis wspomnień ma pieczęć parafii i sygnaturę akt parafialnych, gdyż autor w obawie przed władzami socjalistycznymi i osobami, które zostały negatywnie ocenione we wspomnieniach mogły ten dokument minionych czasów zniszczyć i nie dopuścić do ujawnienia prawdy, złożył ten maszynopis u Proboszcza. Dzięki zdolności przewidywania możliwych zdarzeń i zapobiegliwości samego autora maszynopis wspomnień teraz można udostępnić dla ogółu społeczności Kamienia. Zachęcam do przeczytania tych wspomnień „Pisarczyka” Kostka Radomskiego, przedstawiające historię w bardzo interesujący sposób!
Poleca i co nieco też wspominał, szperacz: Władysław Wąsik
|